"Pojemnik na zwłoki" w Leroy Merlin to jego dzieło. Artysta o bojkocie firm pozostających w Rosji
Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google
Zrób to sam Leroy Merlin - #PobierzWydrukujPodmień
Akcję Zrób to sam #LeroyMerlin opisywaliśmy na łamach INNPoland.pl już wcześniej. W serwisach społecznościowych pojawiły się pliki do druku, do złudzenia przypominające cenniki w sklepie sieci, która cały czas działa w Rosji mimo ataku wojsk kraju na Ukrainę.
I tak w sklepie przez pewien czas można było zobaczyć "Pojemnik na zwłoki 90L Geolia" zamiast kosza na odpady czy informację "Leroy Merlin wspiera ludobójstwo w Ukrainie". Artysta Bartłomiej Kiełbowicz postanowił w ten sposób zaprotestować przeciw firmie.
Od tego czasu akcja rozwinęła się też na Zrób to sam #Auchan, gdzie w zamrażarkach pojawiły się "masowe groby" mrożonych ryb i inne informacje o tym, że sieć hipermarketów wspiera swoimi pieniędzmi kraj agresora.
Akcja przyciągnęła naszą uwagę, więc postanowiliśmy dopytać się o szczegóły prosto u źródła. W rozmowie z INNPoland.pl Bartek Kiełbowicz, artysta wizualny, organizator akcji bojkotu Leroy Merlin i Auchan i absolwent Malarstwa ASP opowiada nam o inicjatywie i o tym jak sztuka może zmieniać świat.
Bartek Kiełbowicz o bojkocie Leroy Merlin i Auchan
Jakbyś opisał swoją akcję?
Akcja nazywa się "Zrób to sam" z hashtagiem nazwy sieci, która nadal robi interesy w Rosji. Pierwsze było Zrób to sam Leroy Merlin, zaraz potem Zrób to sam Auchan. W wiadomościach piszę też hashtag #PobierzWydrukujPodmień. To jest taka wskazówka dla innych i jednocześnie praktycznie cała instrukcja, mówiąca co zrobić, by wziąć udział w bojkocie.
Skąd pomysł na taki bojkot?
Jedną z inspiracji była grupa rosyjskich aktywistów, którzy także podmieniali metki, bodajże w Sankt Petersburgu. Pomysł siedział mi więc z tylu głowy od pewnego czasu.
Już wcześniej robiłem ilustracje nawiązujące do wojny w Ukrainie i parę akcji, na przykład deptanie Putina pod ambasadą Rosji. Ale coś we mnie pękło, gdy usłyszałem o masakrze w Buczy.
Po tym, jak zobaczyłem te drastyczne obrazy, poczułem wielką bezsilność i smutek. Stwierdziłem, że trzeba działać bardziej radykalnie. Mówić wprost o tym, co się stało. Pod wpływem mocnych emocji stwierdziłem, że dodam coś od siebie do wcześniejszych akcji.
Postanowiłem więc nieco rozwinąć pomysł z podmienianiem etykiet w sklepach. I tak to się zaczęło.
Protestować można na wiele sposobów, czemu zdecydowałeś się na formę z cenami?
Jako artysta wizualny staram się w sztuce operować symbolem. W ten sposób buduje nowe znaczenia, zmieniam kontekst. To, co przekazuję w moich rysunkach, postarałem się więc przekuć w akcję protestu. Jak się okazuje – całkiem skuteczną.
Akcja działa na zasadzie zaskoczenia. Osoba idąca na zakupy najczęściej myśli tylko o tym, co włożyć do koszyka. Zmienione ceny mają dość prosty komunikat, który ma na długo zostać w głowie. Nie ukrywam, że ma to być czarny PR dla firm działających w Rosji, uderzenie w ich wizerunek.
Jeśli ktoś robi zakupy spożywcze i widzi promocję na "trupa nadziewanego kulą" albo mrożone ryby jakkolwiek wrzucone do lodówki z podpisem "masowe groby"... raczej przejdzie mu apetyt i chęć na kupno tych produktów.
Napisy muszą być odpowiednio szokujące i kontrowersyjne, by wyrwać klientów z "trybu zakupów". Nie mogą być za długie i zawiłe, ale też muszą pozostawiać nieco dla wyobraźni. Coraz więcej wiemy o tym, co działo się w Buczy, ale nie chodzi o to, by przytoczyć wszystkie najokropniejsze rzeczy punkt po punkcie.
Cel jest taki, by zaskoczyć i zostawić osobę z symbolem, który zapamięta na długo. Chce działać nie tylko na myśli, ale także na podświadomość Polaków.
Akcja zaczęła się w sklepach, ale w sieci szybko zyskała jeszcze większą popularność. Jak to odbierasz?
Internet jest moją bronią. W sklepach zmienione ceny zobaczy kilkadziesiąt, może kilkaset osób. Ale odzew w sieci przekroczył wszelkie moje oczekiwania. Akcja mocno rozeszła się viralowo, potem opisały ją media, co jeszcze rozszerzyło krąg odbiorców.
Nie chce się przechwalać, ale ostatnio skontaktował się ze mną dziennikarz z "The Wall Street Journal ". Amerykański dziennik chce opisać moją szybką akcję – w życiu bym o tym nie pomyślał.
Z mojej perspektywy to dobre wieści – im więcej osób usłyszy o bojkocie, zostanie uświadomionych – tym lepiej.
Co mówią internauci? Chwalą czy hejtują?
Powiedziałbym, że odzew jest w 90 procentach pozytywny. Ludzie chwalą inicjatywę, niektórzy pokazują własne zdjęcia ze zmienionymi cenami. To co mnie zaskoczyło, to że wytworzył się pewien oddolny ruch.
Ludzie dzwonią do mnie z pomysłami na kolejne akcje, piszą też wiadomości wskazujące, jaka forma byłaby najlepsza w przypadku sklepu obuwniczego, marketu i tak dalej. Pojawiają się też sugestie, która firma mogłaby zasługiwać na podobny bojkot.
Takie zaangażowanie bardzo mnie cieszy, ale bywa też nieco przytłaczające. Jestem tylko jednym człowiekiem, trudno by mi było wprowadzić wszystko co dostaję w życie.
Jest też druga strona medalu. Od czasu do czasu dostaję dziwne telefony, ludzie wbijają mi też szpile w komentarzach. Typowy hejt w internecie. Inni wskazują że mój bojkot i tak nie ma sensu, bo na przykład nadal używamy gazu z Rosji. Staram się nie przejmować takim szumem.
Firmy objęte bojkotem próbowały jakiegoś kontaktu?
Co ciekawe, prywatnie odzywają się też do mnie pracownicy Leroy Merlin czy Auchan. Pisali zarówno ze zrozumieniem, jak i z pretensjami.
Tu od razu chciałbym podkreślić jedną rzecz. Żaden z moich bojkotów nie jest wymierzony w pracowników. Nie chodzi o to, by dać im więcej pracy. Nie chodzi o to, by ich zwyzywać czy publicznie zawstydzić – proszę, nie róbmy tego. Oni mają rodziny, muszą jakoś żyć z dnia na dzień.
W akcji chodzi o dotarcie do osób decyzyjnych, z zarządów tych wielkich korporacji. To oni mogą zdecydować o wycofaniu się firmy z Rosji. Nakrzyczenie na kasjera nic nie zmieni. Bojkot i spadek obrotów dużo bardziej zaboli taką spółkę.
Czytaj także: https://innpoland.pl/177655,polacy-bojkotuja-firmy-dzialajace-w-rosjiZdarzały się jakieś problemy przy podmianie cen, w samych sklepach?
Nie. Z zamianami działam dyskretnie i szybko. Wsunięcie cennika od góry to kwestia chwili, może paru sekund. To nie jest też jakaś znaczna, ani permanentna zmiana. Nie robię nikomu kłopotu i jak dotąd nie zostałem przyłapany.
Ostatnią wyprawę do sklepu zrobiłem nawet w obecności dziennikarza, który wszystko nagrywał. Niektórzy w sieci nie wierzą, że na serio zmieniam ceny i mówią, że to tylko fotomontaż. Ale to naprawdę nie jest takie trudne.
Dosłownie przedwczoraj media podały, że zatrzymano Saszę Skoczilienko. To jedna z rosyjskich artystek, która zamieniała ceny w rosyjskich sklepach. Za czyn grozi jej od 5 do 10 lat więzienia. Co o tym myślisz?
Też o tym słyszałem i targają mną różne uczucia. Z jednej strony to prawdziwy dramat, że coś takiego w ogóle się dzieje, że została zatrzymana za wyrażanie swojego zdania. Z drugiej strony, jestem pełen podziwu dla takich osób – to prawdziwe bohaterki, prawdziwi bohaterowie.
To są osoby, które są w stanie zapłacić wysoką cenę za to, w co wierzą. A my w Polsce mieliśmy dylematy, "czy to jest legalne", "czy to nie będzie pójście za daleko". W porównaniu z protestującymi w Rosji nasze obawy wydają się błahe.
Mi za zmienianie cen w sklepach nic nie grozi. Przynajmniej na razie. Oczywiście, że jest mi łatwiej, ale to tylko powiększa mój szacunek dla podobnie myślących aktywistów z Rosji.
Ostatnie badanie wskazało, że wielu Polaków chciałoby bojkotować firmy działające w Rosji, ale po prostu się gubi – nie jest w stanie odróżnić, które firmy zostały, a które wyszły z kraju. Jak im pomóc?
Ja w moich akcjach posługuję się tak zwaną Listą wstydu opracowaną przez Yale School of Management. Na pewno o niej słyszałeś, ale polecam ją też każdemu, kto chce być dobrze poinformowany. Zestawienie jest aktualizowane praktycznie codziennie.
Lista działa na zasadzie "kręgów piekieł". Najgorsze są te firmy, które po prostu nic nie robią i nadal działają w Rosji. Inne wstrzymują nowe inwestycje, zapowiedziały wycofanie się i grają na zwłokę, albo już realnie wycofały się z kraju agresora na Ukrainę.
Nie oceniam ludzi, którzy są zagubieni w całej sytuacji. Cały czas jest to nowa sprawa, firmy zmieniają swoje stanowiska, krążyło też parę fake newsów i błędnych informacji o tym, kto zostaje, a kto wychodzi.
Moja akcja ma też na celu uświadamianie takich mniej zorientowanych osób. Mogą zupełnie nie interesować się listami, bojkotami. Ale gdy zobaczą zmienioną cenę – w sklepie czy w internecie – to już będą wiedzieli.
Co dalej z akcją Zrób to sam? Są plany jej rozwoju, bojkotu kolejnych firm?
Co jasne, Zrób to sam polega na zaskoczeniu. Nie mogę tu więc zdradzić, która marka będzie następna. Dość powiedzieć, że pilnie obserwuję firmy, które nadal robią interesy w Rosji i mam listę takich, które mogą być następne.
Zaskoczyłem się, gdy zgłosiły się osoby, które wiadomości z cenników przetłumaczyły na język francuski. To doskonały pomysł, bo te sieci przecież pochodzą z tego kraju. Akcja zyskuje więc z wolna międzynarodowy charakter, co bardzo mnie cieszy.
Jeśli mam być szczery – chciałbym, by ta wojna się już skończyła, by Ukraina się obroniła i reżim Putina upadł. Teraz czuję się w obowiązku, by ciągle przypominać i komentować te wydarzenia.
Ale jestem też człowiekiem, a to nie są łatwe emocje ani lekkie tematy. Uważam, że muszę to robić i nie przestanę, choć czasem bywa ciężko.
Możemy chyba otwarcie powiedzieć, że presja na firmy i bojkoty konsumenckie działają. Czy masz jakąś satysfakcję z tego, że to co robisz zmienia codzienność innych?
Zdecydowanie. Jestem idealistą i głęboko wierzę, że sztuka może zmieniać rzeczywistość, realnie wpływać na nasz codzienny świat.
Ostatnio przeczytałem wiadomość, że bojkotowanym firmom rzeczywiście znacznie spadły obroty. Wtedy pojawił się jakiś promyk nadziei – to co robię ma sens, warto to kontynuować i się nie poddawać. Wypełnił mnie wtedy optymizm.
To oczywiście nie tylko moja zasługa. To efekt współpracy i jedności całej grupy osób, które zainteresowały się akcją, same zmieniały ceny, udostępniły posty dalej, rezygnowały z zakupów w sklepach wspierających rosyjską agresję i ludobójstwo.
To nie pierwszy raz, gdy tworzysz sztukę zaangażowaną. Kim jesteś jako artysta, co jest dla ciebie ważne?
Pewna przemiana dokonała się we mnie na długo po studiach. W 2009 r. skończyłem malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Potem przez długi czas zajmowałem się tylko malowaniem i byłem trochę outsiderem. Malowałem w zamknięciu, skupiałem się na swoich przeżyciach i przenosiłem je na płótno.
Zmiana nadeszła po wybuchu pandemii COVID-19. Nagle zauważyłem, jak intensywna i skomplikowana stała się zwykła rzeczywistość. Rzeczy zwykłe i normalne zaczęły być zupełnie inne, a czasem nawet straszne.
Chciałem to jakoś opisać, podsumować. W szczycie pandemii wystarczył krótki spacer po mieście i można było znaleźć dziesiątki inspiracji. Zacząłem więc w formie rysunkowej pokazywać, co dzieje się wokół mnie.
Publikowałem swoje prace w internecie, nadwiązałem też współprace z tygodnikiem "Polityka". Komentowałem najróżniejsze wydarzenia, kolejne aspekty pandemii i to, jak wirus wpływa na społeczeństwo. Zdarzało mi się też komentować napięcia, m.in. polityczne. Czasem na poważniej, czasem z przymrużeniem oka.
Czyli zmiana przyszła z czasem?
Czas sam przynosi zmiany. Gdy człowiek jest młody, to patrzy na świat zupełnie inaczej – bardziej beztrosko. Za młodu malowałem, dużo podróżowałem i uprawiałem sport. Inne sprawy dużo mniej mnie obchodziły.
Teraz mam prawie 37 lata i jestem w zupełnie innym miejscu, niż na początku mojej drogi artystycznej. Obecnie czuję, że nie jestem już niebieskim ptakiem – jestem częścią tego co tu i teraz.
Planuję obecnie rodzinę, resztę mojego życia. Kwestie społeczne, polityczne głęboko mnie dotykają. Nie jestem już od nich oderwany. W mojej sztuce podejmuje więc to, co mnie najbardziej porusza. To, co jest ważne.
Czy sztuka może zmienić coś w naszym życiu?
Głęboko uważam, że tak. Jestem zdania że sztuka powinna być zaangażowana. Sam organizowałem dużą liczbę akcji, które na dłużnej zostały ludziom w pamięci.
Dobrze wspominam projekt "Zajęta", czyli protest przeciw nowemu dyrektorowi Zachęty Januszowi Janowskiemu. To była niezgoda i bunt przeciw przejmowaniu przez PiS kolejnych instytucji kultury, dotychczas niezależnych. Charakterystyczna grafika się przyjęła i widziałem jak jest powielana i zaczyna istnieć w przestrzeni publicznej, poniosła się w internecie. To był bardzo budujący moment.
Aktywnie protestowałem też w sprawie uchodźców na granicy z Białorusią. To była mocna, charakterystyczna akcja z dłońmi "wyrastającymi" z trawnika pod domem Jarosława Kaczyńskiego.
Parokrotnie organizowałem też akcje malowania transparentów w pracowni, którą prowadzę. Założenie jest takie, że może tam przyjść każdy i stworzyć, co chce. Nie narzucamy tam poglądów politycznych, ani żadnej strony. A podczas tworzenia transparentów dyskutujemy o tym, co się dzieje.
Co oczywiste, aktywnie zaangażowałeś się też w tematykę wojny w Ukrainie.
Tak. Już po wybuchu wojny w Ukrainie zorganizowałem też akcję "Deptania Putina". To były transparenty z jego wizerunkiem specjalnie położone na ziemi i przeznaczone do zdeptania. Przeszedł po nich cały marsz solidarności z Ukrainą.
Innym razem po prostu rozdawałem chętnym portrety Wołodymyra Zełenskiego. Co ciekawe, zgłosiło się do mnie kilku uchodźców z Ukrainy. Oni po prostu chcieli mieć podobiznę prezydenta, bo dawała im siłę i napawała dumą.
Obecnie pracuję zaś z Liwią Bargieł – moją narzeczoną – nad wystawą "Mieszane uczucia". Ma ona wskazać, jak frustracja i napięcie zgromadzone w pandemii koronawirusa mogły doprowadzić do wybuchu wojny. Są pewne symptomy, które można było wyczuć w powietrzu od dawna. Podobnie jak przed drugą wojną światową.
W moich projektach szukam kolejnych sposobów na opowiadanie o rzeczywistości w inny, unikalny sposób. Przypomina to szukanie kodu dla naszej codzienności.
W tej pracy jest też jakiś aspekt reporterski, opisywania tego co widzę i komentowania tych spraw. Czuję, że muszę być na bieżąco. Śledzie newsy i słucham wiadomości, by móc się do nich odnieść w sztuce.
W tym zawodzie istnieje jakaś nieopisana wrażliwość na to, co dla ludzi ważne. Dobra intuicja pozwala nam zrozumieć, co może być kluczowe dla społeczeństwa jutro bądź za tydzień. Artyści to oczywiście nie nadludzie i nie widzimy przyszłości. Ale czasem mamy przeczucie.