Żądasz od szefa podwyżki? Eksperci twierdzą, że w ten sposób dokładasz cegiełkę do inflacji
Pracownicy oczekują wyrównania pensji
Polacy mierzą się z dwucyfrową inflacją, która według danych Głównego Urzędu Statystycznego przekroczyła w czerwcu już 15,6 proc. Nie uszło to uwadze pracownikom, którzy właśnie z tego tytułu ruszyli po podwyżki wynagrodzeń.
Do przełożonych i szefów idą całym zespołami, wychodząc z założenia, że sprawa ta dotyka przecież wszystkich. Czasem to pracownicy wywierają nacisk na szefów, ale bywa też, że firmy same wprowadzają podwyżki inflacyjne.
- Wszyscy z mojego teamu dostali podwyżkę inflacyjną - mówi Tomasz, informatyk działu IT banku z siedzibą we Wrocławiu. I zaraz dodaje, że jego zdaniem powinna wynosić więcej. - Wysokość podwyżki to jakieś 4-6 proc., ale inflację mamy chyba wyższą, nie? - pyta retorycznie.
- Było to odgórne działanie firmy? - pytam.
- Nie dali sami, trzeba było się upomnieć - odpowiada Tomasz.
- Podwyżkę dostał tylko twój zespół? - dopytuję. - Nie interesowałem się tym, ponieważ staram się nie mieszać w politykę firmy, ale zakładam, że wszyscy - mówi informatyk, wskazując jednocześnie, że w tym roku firma przyznała pracownikom również bon wakacyjny o wartości 400 zł.
Podwyżkę inflacyjną dostała też Zuzanna, która pracuje w spółce będącej zapleczem badawczym jednej z większych polskich firm przemysłowych. Od kwietnia zarabia o ponad 7 proc. więcej. - Zarabiam teraz o około 400 zł więcej, czyli po podwyżkach mam 5,5 tys. zł na rękę. Kolorowo nie jest - mówi kobieta.
W tym przypadku również pracownicy wyszli z inicjatywą. - Trzeba się upomnieć, a może raczej: naciskać na to. Sami z siebie to "no way". Dostaniesz podwyżkę tylko, jeśli masz dobrego kierownika, którego to obchodzi. Mój przełożony wywalczył podwyżkę naszemu działowi, a wiem, że inni tak nie dostają - zaznacza Zuza.
Sytuacje takie jak Tomasza czy Zuzanny wciąż nie są standardem. W wielu firmach, w tym również w korporacjach nie zapowiada się, aby systemowo miało się coś zmienić w kwestii wynagrodzeń. - Nie dostaliśmy podwyżki inflacyjnej. Był moment, w którym pojawił się ten temat, ale otrzymaliśmy odpowiedź, że firma nie będzie jej wprowadzać. Jeśli nawet ktoś dostał podwyżkę, jest to informacja poufna - mówi nam Magda, która pracuje w warszawskiej firmie konsultingowej.
Spirala cenowo-płacowa nakręca się
Według najnowszego badania Randstad Polska, wysokość planowanych w firmach podwyżek inflacyjnych wyniesie średnio 7 proc., a z naszych rozmów z ludźmi pracującymi w korporacjach wynika, że niektórzy dostają nawet 10 proc.
- Nie dziwię się, że pracodawcy planują podnieść wynagrodzenia o 7 proc. w sytuacji dwucyfrowej inflacji, ale powinniśmy pamiętać, że pensje powinny być uzależnione od produktywności pracownika, jego efektywności i pracowitości, odpowiedzialności czy dokonań. Dawanie podwyżek wyłącznie z tytułu inflacji jest nie fair - komentuje Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments. Jego zdaniem kwestia inflacji jest mało znaczącym - a być może nawet nieistotnym - argumentem podczas negocjacji podwyżki.
Wiele jednak wskazuje, że zjawisko to będzie raczej przybierać na sile niż spadać, zwłaszcza że znawcy rynku pracy widzą zasadność ubiegania się o podwyżkę inflacyjną. Jak tłumaczą: podyktowane jest to czynnikami zewnętrznymi, więc w ich ocenie zasadne jest wyrównanie pensji do poziomu sprzed inflacji.
Tylko że przyznawanie podwyżki ze względu na inflację jest działaniem proinflacyjnym. - Jeśli pracodawca przystanie na 15-procentową podwyżkę, bez wątpienia jest to czynnik napędzający inflację. Działa tu mechanizm: wzrost kosztów produkcji powoduje wzrost cen, a wzrost cen powoduje, że żądamy od pracodawców wyższych pensji, a to powoduje wzrost kosztów, które prowadzą do kolejnego wzrostu cen dóbr i usług - jedno goni drugie - tłumaczy Turek.
- Na tym właśnie polega spirala płacowo-cenowa, z którą bez wątpienia powinniśmy walczyć. Nie możemy dopuścić, aby spirala nakręcała się jeszcze bardziej niż obecnie, ponieważ wtedy walka z inflacją będzie jeszcze trudniejsza - przestrzega ekonomista. Wskazuje, że sposobem na zerwanie spirali płacowo-cenowej jest ograniczenie popytu. Przypomina, że właśnie temu służą podwyżki stóp procentowych, które wymuszają na nas, abyśmy nie byli rozrzutni podczas zakupów, ograniczyli liczbę nowych kredytów. Bo kiedy ludzie mają w portfelach więcej pieniędzy, wtedy stać ich na więcej i więcej wydają, nawet jeśli ceny rosną.
Pracodawcy też mają pod górkę
Pracodawcy są w podwójnie niekomfortowej sytuacji - z jednej strony naciskają na nich pracownicy oczekujący podwyżek, z drugiej zaś oni też zaciągają kredyty, których raty znacząco wzrosły w ostatnim roku. Nie wspominając już o trudnym okresie pandemii koronawirusa, która mocno odbiła się na kondycji finansowej wielu firm. Dochodzi wręcz do sytuacji, że pracodawcy zmniejszają plany rekrutacyjne na 2022 rok - będą zatrudniać mniej osób niż zamierzali.
Na jednym biegunie są więc przedsiębiorcy, których nie stać na podniesienie pensji pracownikom, a na drugim są pracownicy i ich potrzeby. Ci drudzy szukając sposobów, aby więcej zarabiać, zaczynają rozglądać się na rynku pracy. A przy okazji - niektórzy z nich - orientują się, że należy im się podwyżka: nie inflacyjna, a ta właściwa. Tak było w przypadku wspomnianego Tomasza z Wrocławia, który wynegocjował z firmą waloryzację wypłaty, ponieważ dowiedział się, że mimo wieloletniego doświadczenia w branży, jego pensja wynosi tyle samo co młodszych, nowo zatrudnionych współpracowników.
Pokrzywdzonymi czują się również ci, którzy wynegocjowali podwyżki jeszcze przy w miarę niskiej inflacji, na co zwraca uwagę Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych. Wiosną OPZZ alarmowało, że podwyżki zostały zjedzone przez inflację i domagało się podniesienia płacy minimalnej. Skutecznie. W 2023 roku czekają nas dwie podwyżki - w styczniu pensja minimalna zostanie podniesiona o 373 zł, do 3383 zł, a od lipca - do 3450 zł.
- Podwyżka płacy minimalnej bez wątpienia wpływa na poziom wynagrodzeń, co generuje dodatkowy popyt, więc jest działaniem proinflacyjnym. Ale z drugiej strony nie możemy zapomnieć, że płaca minimalna powinna pozwolić się utrzymać. Trzeba tutaj ważyć zarówno racje społeczne, jak i ekonomiczne - mówi Bartosz Turek.
I dodaje, że w tym temacie ekonomiści są podzieleni. - Ekonomiści spierają się, czy wzrost płacy minimalnej może powodować inflację. Jedni uważają, że tak, bo pracownicy mają więcej do wydania. Inni zwracają uwagę na fakt, że wyższa płaca minimalna może powodować, iż firmy na przykład więcej inwestują w celu podniesienia produktywności, przez co lepiej opłacani pracownicy mogą efektywniej pracować - zauważa Turek.