Martwisz się, bo nie kupiłeś cukru? Pomyśl co będzie, gdy zabraknie gazu i węgla
Za częściowe braki produktów spożywczych — na przykład cukry czy oleju — odpowiedzialni są sami klienci — pisze BusinessInsider.pl. Portal przekonuje, że paniczne wykupywanie towarów powoduje realne braki. Eksperci jednak uspokajają i wskazują, że żywności nie zabraknie. Chyba że producenci będą mieli ograniczone dostawy energii. I to ono jest największym zagrożeniem dla konsumentów.
Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, Polacy rzucili się na cukier, a niektóre sieci handlowe wprowadziły limity, aby ostudzić emocje klientów. Ci jednak o cukier dopytują, czatują, stoją w kolejkach i w wielu sklepach od razu wykupują całe dostawy. To powtórka z początku wojny w Ukrainie. Na przełomie lutego i marca Polacy kupowali więcej, ponieważ byli zaniepokojeni jej wybuchem. Identyczny mechanizm pchał nas na zakupy na początku pandemii. Wtedy ze sklepów znikał papier toaletowy i makaron.
Obecnie mamy do czynienia z przejściowymi brakami cukru, gdzieniegdzie brakuje oleju, słychać pogłoski, że gdzieś zabrakło octu. Nie ma powodu do wpadania w panikę.
Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności (PFPŻ), mówi w rozmowie z Business Insider Polska, że powtarzające się próby straszenia polskich konsumentów nie są normalnym zjawiskiem.
— To ewenement w skali całej UE. Być może jest to niezrozumienie tego, co dzieje się na rynku i tego, jaka jest polska gospodarka żywnościowa. Dziś wszystko jest w sklepach, a jedynym zmartwieniem są wyższe ceny. Ktoś ewidentnie ma interes w podsycaniu tej paniki i nie są to producenci żywności, którzy dokładają wszelkich starań zarówno teraz, jak i w czasie pandemii, żeby utrzymać ciągłość zaopatrzenia — wskazuje Gantner w rozmowie z BI.
I faktycznie — jedynym efektem paniki cukrowej był wzrost ceny tego produktu. I to o prawie 40 procent, ale wedle analityków ceny niedługo powinny zacząć spadać.
Gdzie jest prawdziwe zagrożenie?
W braku energii. Węgla nie ma — i to jest fakt. Na razie rząd zaklina się, że w kierunku polskich portów zmierza flotylla statków z ładowniami wypełnionymi po brzegi czarnym złotem. Może i zmierza, na razie nie dotarła i składy węgla świecą pustkami.
Nie wiadomo, co będzie z gazem. Otwarcie Baltic Pipe zaplanowano na wrzesień, ale koronnym pytaniem pozostaje, ile gazu popłynie rurociągiem… i kiedy. Jak dowiedzieli się dziennikarze, kontrakty są niedopięte, a liczenie na norweski gaz w obecnej sytuacji rynkowej to jak "czekanie na cud". Pojawiają się też głosy, że inwestycję powinna zbadać specjalna komisja.
Trzy miesiące po pytaniach Money.pl o podpisane kontrakty PGNiG nadal wykręca się od odpowiedzi. Z nieoficjalnych informacji serwisu wynika zaś, że rząd jest w lesie. – W dodatku w PGNiG nie ma już większości negocjatorów, którzy zajmowali się wcześniej negocjowaniem kontraktów dla Baltic Pipe. W ostatnim czasie w spółce zwolniono m.in. kilkunastu dyrektorów – dorzuca informator portalu.
Raczej nie grozi nam za to blackout. W ostatnim czasie dochodziło już do wyłączania bloków energetycznych, jak Turów, Opole czy Połaniec, a wcześniej miały miejsce przestoje w elektrowniach. Zdaniem Roberta Tomaszewskiego, starszego analityka ds. energetycznych, szefa PI Energy w Polityka Insight, z którym rozmawialiśmy pod koniec lipca, obecnie nie ma groźby braku prądu.
- Jeśli spojrzymy na dane systemu energetycznego, to rzeczywiście mamy sporo wyłączeń związanych z remontami czy z awariami. Ale jak porównamy to do danych historycznych, zobaczymy, że te wyłączenia są mniej więcej na podobnych poziomach — mówił Tomaszewski. Ale jak zauważył, tym razem sytuacja nieco się zmieniła, ponieważ obecnie cała Europa mierzy się z kryzysem energetycznym, a nie tylko Polska.