Eksperci miażdżą działania PiS. Wypełnienie Baltic Pipe to dziś "Mission Impossible"
- Baltic Pipe zostanie oddane do użytku 29 września 2022 roku
- Polska cały czas nie ma jednak zabezpieczonych dostaw gazu z Norwegii
- Nawet jeśli jednak uda się podpisać kontrakty, może zabraknąć dla nas przepustowości gazociągu Europipe 2
Baltic Pipe rusza 29 września
Termin uruchomienia gazociągu Baltic Pipe zbliża się wielkimi krokami. W oczach ekspertów przypomina to raczej oglądanie w zwolnionym tempie zderzenia czołowego dwóch samochodów. Baltic Pipe to kolejna – po przekopie Mierzei Wiślanej – flagowa inwestycja rządu PiS, której otwarcie odbędzie się we wrześniu 2022 roku – i kolejna, która w momencie przecięcia wstęgi nie będzie w pełni gotowa.
O ile jednak w przypadku przekopu Mierzei chodzi o dosłowne nieprzygotowanie (pogłębiony kanał żeglugowy kończy się na 900 metrów przed Elblągiem), to w przypadku Baltic Pipe czarnym scenariuszem jest kompletny chaos w kwestii gazu, który miałby tym rurociągiem popłynąć.
Co poszło nie tak z Baltic Pipe?
Pod koniec sierpnia premier Mateusz Morawiecki zapewniał, że do końca roku zakontraktowane będzie 30-50 proc. przepustowości Baltic Pipe, od stycznia gazociąg będzie dopełniony "nawet do 80 proc. w pierwszej połowie roku", a do końca 2023 roku będziemy już wykorzystywać pełnię możliwości nowej inwestycji.
Zapowiedzi te nie znajdują jednak pokrycia w rzeczywistości. Baltic Pipe jest bowiem podpięty do Europipe 2 – a większość mocy przesyłowych tego gazociągu jest już zarezerowana, jak poinformowała portal Money.pl firma Gassco, operatora systemu transportu gazu z norweskiego szelfu kontynentalnego. PGNiG ma zarezerwowane moce w punkcie wyjścia Europipe 2 Nybro w Danii – jednak przepustowość punktu wejścia w niemieckim Dornum jest już w pełni zajęta.
W praktyce oznacza to, że nawet jeśli uda nam się zakontraktować gaz – nikłe są szanse na to, że dotrze on do nas poprzez Baltic Pipe.
– Rząd robi dobrą minę do złej gry, zapewniając, że w sprawie Baltic Pipe wszystko toczy się zgodnie z planem. W przeciwnym wypadku musiałby przyznać, że Polsce nie zależy obecnie na podpisaniu kontraktów z Norwegami, bo jeśliby to się udało, to i tak nie można byłoby gazu przesłać do Polski – oceniają w rozmowie z Money.pl eksperci, którzy proszą o zachowanie anonimowości. Podobnie sprawa się ma w kwestii przyszłorocznych dostaw gazu.
O ile eksperci oceniają, że sama decyzja o budowie Baltic Pipe była dobra, to ogromnym błędem jest fakt, że zaniedbano kwestię kontraktów handlowych. – Rozpaczliwe działania rządu w tej kwestii, podejmowane od momentu wybuchu wojny Ukrainie, aby podpisać kontrakty z Norwegami, oceniam jako "Mission Imposible" – twierdzi jeden z nich.
Baltic Pipe miało zapewnić bezpieczeństwo energetyczne
Przypomnijmy, że gazociąg Baltic Pipe od wybuchu wojny w Ukrainie był podawany przez polityków PiS jako przykład dobrego przygotowania Polski do kryzysu energetycznego.
- Niemcy od lat 60., 70. pielęgnowały współpracę z partnerem rosyjskim i dostawę z kierunku rosyjskiego. I dzisiaj są w bardzo trudnej sytuacji. Dziś na gwałt rozbudowują swoje terminale gazowe. Tam jest w tej chwili panika. My tutaj jesteśmy spokojni. Polska jest bezpieczna – mówił w kwietniu prezes PGE Wojciech Dąbrowski podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach.
Tłumaczył wówczas, że Polska jest gotowa, "aby przez najbliższe lata móc dostarczyć klientom gaz w tej ilości, jaka będzie potrzebna" – co miało być możliwe dzięki infrastrukturze takiej właśnie jak Baltic Pipe.
Czytaj także: https://innpoland.pl/184456,polska-wciaz-korzysta-z-rosyjskiej-energii-nie-mamy-alternatywy