Nowe składki ZUS dobiją samozatrudnionych. "Rząd ma to gdzieś"
- Wysoka inflacja sprawia, że pracownikom trudno jest wynegocjować podwyżkę
- W 2023 r. drastycznie wzrosną składki ZUS dla przedsiębiorców
- To ogromny problem dla osób na tzw. fikcyjnym samozatrudnieniu, których realne dochody nagle mocno spadną
– Będzie spokojnie ponad tysiąc złotych więcej – wzdycha Anna. I nie mówi tutaj o podwyżce pensji – ale o tym, jak wzrośnie kwota, którą będzie musiała co miesiąc płacić w przyszłym roku do ZUS-u. Anna, jak sporo osób z jej otoczenia, pracuje w ramach fikcyjnego samozatrudnienia.
Zdecydowała się na nie przed kilkoma laty, żeby odzyskać ubezpieczenie zdrowotne (miała za długą przerwę i musiałaby zapłacić wysoką karę, gdyby miała ubezpieczyć się dobrowolnie), nie miała też nic przeciwko ponownemu zbieraniu na państwową emeryturę.
Teraz jednak siedzi, liczy i jest coraz bardziej przerażona. Nadchodząca podwyżka składek ZUS, po której wielu przedsiębiorców będzie musiało co miesiąc płacić Zakładowi ponad 2 tys. zł, uderzy w nią znacznie mocniej.
– Tak się złożyło, że trafiłam na kumulację: w styczniu ZUS idzie w górę, a w lutym kończą mi się preferencyjne składki. Wcześniej zamierzałam po prostu iść po podwyżkę, ale w aktualnej sytuacji na ma na to szans – tłumaczy.
Polacy na samozatrudnieniu
Polacy są przedsiębiorczym narodem – lubi się chwalić rząd, jako dowód pokazując liczbę zarejestrowanych działalności gospodarczych. Kiedy akurat występuje potrzeba propagandy sukcesu, jeden czy drugi minister może jak z rękawa wyciągnąć liczbę nowo zarejestrowanych działalności w CEiDG.
Gdy jednak przyjrzeć się liczbom, popularność samodzielnej działalności w Polsce raczej martwi niż cieszy. Według danych OECD za 2021 rok co piąty Polak jest samozatrudniony. W skali świata jesteśmy na 10. miejscu: w Unii Europejskiej wyprzedzają nas Włochy (21,8 proc.) i Grecja (31,8 proc.), a poza nią m.in. Turcja (30,2 proc.), Brazylia (33,3 proc.) czy lider zestawienia – Kolumbia (53,1 proc.).
Łatwo spostrzec, że żaden z tych krajów nie jest światowym mocarstwem gospodarczym. Jest wręcz przeciwnie: duży odsetek samozatrudnionych zazwyczaj jest symptomem sporych problemów na rynku pracy – bo te przecież nie objawiają się wyłącznie bezrobociem.
A jednoosobowe działalności gospodarcze to nie tylko żwawi biznesmeni. Niestety, choć o fikcyjnym samozatrudnieniu w Polsce wiedzą wszyscy, ale gdy przychodzi do oszacowania wielkości tego zjawiska, wszyscy zaczynają ze spłoszonym rumieńcem rozglądać się po bokach.
Tymczasem wiadomo, że część JDG to tak naprawdę osoby, które powinny pracować na etacie. Niektórzy z nich wybrali taką formę zatrudnienia świadomie – zarabiają dużo, mają dobrego księgowego i dużą fantazję związaną z tym, co można wrzucić w koszty – ale część większego wyboru nie miała.
Na takie zjawisko zwracał uwagę Jakub Sawulski z Polskiego Instytutu Ekonomicznego przy okazji analizy tego, co działo się w Polsce w 2020 r., tuż po wybuchu pandemii.
"Jednocześnie ze spadkiem liczby osób ubezpieczonych (w ZUS - red.) z tytułu umów o pracę i cywilnoprawnych, wzrosła liczba osób ubezpieczonych z tytułu działalności gospodarczej. To może sugerować przepływ osób do fikcyjnego samozatrudnienia" - oceniał ekonomista.
Optymistyczne wyliczenia rządu
To właśnie te osoby należą do grupy, która najboleśniej odczuje zbliżającą się wielkimi krokami podwyżkę składek na ubezpieczenia społeczne. Wysokość składek ZUS nie ma bowiem większego pokrycia w rzeczywistych pieniądzach, które widzi przedsiębiorca: bezpośrednio zależna są ona od rządowych prognoz dotyczących wynagrodzeń. Tych prognoz, które zakładają, że w 2026 r. średnia pensja w Polsce wyniesie ponad 8,5 tys. zł.
– Chciałbym, żeby moja pensja rosła tak, jak to sobie przewiduje rząd – stwierdza Marek, od sześciu lat prowadzący działalność gospodarczą, która ma tylko jednego stałego kontrahenta. Czyli mówiąc inaczej: pracuje na fikcyjnym samozatrudnieniu. Takie było wymaganie jego pracodawcy i sam przyznaje, że w międzyczasie do sytuacji się przyzwyczaił.
Nie ma jednak prawa do skorzystania z Małego ZUS-u, co oznacza, że uderzą w niego przyszłoroczne podwyżki – jego pracodawca zaoferował tylko symboliczne podwyżki, które nie zrównoważą nawet działania inflacji. Jak sam przyznaje, czuje rozgoryczenie.
– Niektórym działalność jest na rękę, ale inni są do niej zmuszani. Rząd ma to gdzieś, bo wygodniej jest chwalić się brakiem bezrobocia, malejącą liczbą śmieciówek – wylicza.
Składki ZUS dla przedsiębiorców
Przewidywania rządu są dla przedsiębiorców zarazem optymistyczne, jak i przerażające. Zapomnijmy jednak o tym, co będzie za trzy lata – prognozy te mogą skończyć podobnie jak wszelkie przewidywania dotyczące 2022 r. stawiane z perspektywy AD 2019. Już za chwilę bowiem zacznie obowiązywać nowa kwota podstawy wyliczania składek: 6935 zł. W tym roku podstawa wynosiła "zaledwie" 5922 zł.
Konsekwencje tego wyliczał niedawno mój redakcyjny kolega, Konrad Bagiński. Jak pisał przyszłoroczna podwyżka składek ZUS będzie najwyższa w historii:
- składka emerytalna wzrośnie o 118,65 zł do kwoty 812,23 zł;
- składka rentowa wzrośnie o 48,62 zł do kwoty 332,88 zł;
- dobrowolna składka chorobowa wzrośnie o 14,89 zł do kwoty 101,94 zł;
- składka wypadkowa wzrośnie o 10,15 zł do kwoty 69,49 zł;
- składka na Fundusz Pracy wzrośnie o 14,89 zł do kwoty 101,94 zł.
Łącznie przedsiębiorcy będą musieli zostawić w ZUS 2,4 tys. zł więcej niż dotychczas w skali roku – podwyżka wyniesie ok. 17 proc. A warto przypomnieć, że nie jest to jedyna danina, którą trzeba doliczyć: jest przecież jeszcze składka zdrowotna.
Wynosi ona 9 proc. dochodu z poprzedniego miesiąca, a Polski Ład zabrał możliwość odliczenia jej od podatku. W uproszczeniu oznacza to, że przedsiębiorca zarabiający 10 tys. zł miesięcznie wyda na składkę 900 zł.