"Mamy ogólnoświatowy kryzys jajeczny". Wyjaśniamy, dlaczego jajka są takie drogie
- Jaja podrożały średnio o prawie 28 proc., choć u niektórych hodowców ceny są jeszcze wyższe i sięgają kilkunastu złotych za opakowanie 10 sztuk
- Eksperci wskazują, że wysokie ceny hurtowe sprawią, że za jaja zapłacimy jeszcze więcej niż dotychczas
- Wszystko z powodu wzrostu kosztów produkcji, w tym pasz, a także cen energii
- Ogromnym problemem będzie też dalsze rozprzestrzenianie się ptasiej grypy
Ceny jaj w górę o prawie 28 proc.
Z najnowszych wyliczeń Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) wynika, że w grudniu 2022 r. ceny żywności i napojów bezalkoholowych wzrosły o 21,5 proc. rdr. W czołówce cenowych podwyżek są nie tylko owoce i warzywa, lecz także jaja.
– Już wiemy, że nie będzie lepiej. Nie ma już jajek na poziomie kilkudziesięciu groszy – ostrzega w rozmowie z INNPoland.pl Janusz Piechociński, były wicepremier i minister gospodarki.
W grudniu ceny jaj wzrosły o 27,8 proc. rdr. Jak wyglądają ceny w sklepach? Obecnie średnia cena w marketach za 10 najtańszych jaj to 7,63 zł, choć niektóre sieci handlowe sprzedają takie opakowania za 9,99 zł. Jeszcze w styczniu 2022 r., a więc przed wybuchem wojny w Ukrainie, średnia cena wynosiła 5,94 zł, a maksymalna – 6,99 zł. Zatem opakowanie 10 jaj w marketach podrożało średnio o około 28 proc.
– Od końca sierpnia do końca roku ceny jaj w hurcie wzrosły o około 75 proc. Należy się spodziewać, że może nie cała ta podwyżka, ale jej istotna część zostanie przeniesiona na ceny detaliczne – przekazuje nam Mariusz Szymyślik z Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz.
Oferty z sieci handlowych nie oddają jednak pełnego obrazu rynku jajczarskiego. Wśród ogłoszeń od prywatnych przedsiębiorców można znaleźć np. jaja od kur zielononóżek za 1,80 zł. Zatem za 10 sztuk zapłacimy 18 zł. Dostępne są także jaja od kur z wolnego wybiegu za 2,50 zł. Oznacza to, że opakowanie 10 sztuk kosztuje aż 25 zł.
Na bazarze na Kole w Warszawie jaja są sprzedawane za 1,10 zł (11 zł/10 szt.). Z kolei jaja z chowu ekologicznego w jednym z wrocławskich sklepów – za 23,99 zł/10 szt.
Dlaczego jaja podrożały?
Rynek jest zaburzony z powodu wojny w Ukrainie, wzrostu kosztów produkcji i energii.
Wzrost cen jest adekwatny do wzrostu kosztów produkcji, a one są nieprzewidywalne. Więc ceny jaj też są nieprzewidywalne. Najważniejszym kosztem produkcji jajczarskiej jest cena paszy (około 60–70 proc.). W wyniku wojny w Ukrainie koszty zakupu ziarna, zboża, kukurydzy wzrosły niespodziewanie
W ocenie Piechocińskiego wzrost kosztów produkcji, w tym energii, ciepła i transportu, w przypadku jaj jest "dramatyczny".
– Teraz mamy lepszą sytuację w paszach – pszenica na giełdzie Matif jest po około 200 euro za tonę, a w Polsce jest zastój na rynku zbóż, co w konsekwencji powstrzyma dynamikę wzrostu cen pasz, którą obserwowaliśmy przez cały zeszły rok – wskazuje.
Poza tym wpływ mają też koszty jednostkowe np. sam zakup kur. – Koszt sumaryczny jest gigantyczny, bo przeciętne stado liczy dziesiątki tysięcy sztuk ptaków – przekonuje Danielak.
Splot tych niekorzystnych czynników odbija się zarówno na hodowcach, jak i klientach.
– Przy dużym ruchu międzynarodowym i problemach w niektórych państwach Zachodu np. Belgii czy Holandii, rośnie zapotrzebowanie na jajka. Dynamiczny popyt przy tych wszystkich ograniczeniach sprawia, że koszty rosną i dla przemysłu i dla konsumenta – dodaje Piechociński.
"Mamy ogólnoświatowy kryzys jajeczny". Czy jaj zabraknie?
Wzrosty cen jaj dotykają nie tylko Polskę, to trend ogólnoświatowy. – W USA pogłowie kur zmniejszyło się tylko o kilka procent, ale ceny jaj poszły w górę o 138 proc. rdr. – wskazuje Szymyślik.
W niektórych państwach rynek jajczarski wymknął się spod kontroli. Nowa Zelandia mierzy się z niedoborem jaj, a niektóre sklepy wprowadziły nawet limity na jednego klienta. W ostatnim czasie ludzie zaczęli "polować na kury" w internecie, licząc na to, że obniżą koszty, zakładając własne, przydomowe stada.
Z brakiem jaj zmagają się także państwa Azji Środkowej, np. Uzbekistan czy Tadżykistan, a taże Japonia. - Mamy ogólnoświatowy kryzys jajeczny, w którym walczymy z niedoborem jaj – zaznacza Szymyślik.
O tym, jak duży może być chaos wynikający z niedoboru podstawowych towarów, mogliśmy przekonać się w okresie wakacyjnym, kiedy półki z cukrem zaczęły świecić pustkami.
– Z cukrem to była czysta i świadoma manipulacja tych, którzy mieli ogromne ilości w magazynach. Cukier nie znika w mgnieniu oka. Właściciele po prostu chcieli zarobić i wydrenować pieniądze od konsumentów. To było zachowanie nieetyczne i niehandlowe, czyste złodziejstwo – ocenia Danielak.
Czy jest ryzyko, że będzie powtórka z rozrywki, tym razem z jajami w roli głównej? Eksperci są spokojni i przekonują, że w Polsce nie będzie niedoborów. Wszystko dzięki dość stabilnej krajowej produkcji.
– W Polsce około 40–42 mln sztuk kur jest w użytku na jaja spożywcze. Można powiedzieć, że każdy przeciętny obywatel ma kurę, która produkuje dla niego jajka. Jedna kura produkuje ponad 300 jaj w ciągu swojego cyklu produkcyjnego, więc człowiek na pewno nie zje tyle jaj, ile kura zniesie – wskazuje Danielak.
Statystyki nie są zbyt precyzyjne i wielkość produkcji można szacować na podstawie wylęgu piskląt. – Możemy szacować, w 2022 r. było kur, a tym samym jaj, mniej o około 14–17 proc. – wyjaśnia natomiast Szymyślik z Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz.
Mimo mniejszej produkcji nie powinniśmy obawiać się braków.
– Polska jest w szczęśliwym położeniu. Produkujemy o około 30 proc. więcej jaj niż potrzebujemy, więc kierujemy to na eksport. Ale w związku z tym, że jaj będzie mniej, to producenci będą chcieli uzyskać jak najlepszą cenę, więc będą podwyżki. Jednak nie spodziewam się niczego gwałtownego jeśli chodzi o kwestię niedoboru jaj – przekonuje Szymyślik.
Z danych GUS wynika, że w 2021 r. statystyczny Polak zjadł 157 sztuk jaj w ciągu roku. Zapas, który daje krajowa, nawet nieco mniejsza produkcja, jest zatem dość spory.
Nie tylko wysokie koszty. Problemy stwarza też samo środowisko
Choć z długotrwałym niedoborem jaj nie będziemy walczyć, to zdarzają się punktowe, czasowe braki. Powodem są zagrożenia, które stwarza środowisko naturalne.
– Rynek jajczarski został zaburzony również z powodu czynnika biologicznego. W Europie szaleje grypa ptaków. Przepisy, które mają hamować rozprzestrzenienie choroby, sprawiają, że stada są likwidowane i nagle zaczyna brakować jaj w danej okolicy. To jest rzecz przejściowa, z którą się uporamy – przekonuje prezes PZZHiPD.
Dużo większe obawy o rozprzestrzenienie się choroby ma Piechociński. – Grypa ptaków dziesiątkuje drób w najlepszych zagłębiach produkcji jajek, kurczaków i kaczek. Tylko w styczniu jest ponad 20 ognisk tej choroby i ponad 2 mln ptactwa do utylizacji, oczywiście nie wszystkie to kury, ale problem na pewno występuje – podkreśla.
Stabilizacja cen paszy może sprawić, że dynamika cen jaj nie będzie aż tak wysoka, ale to choroba ptaków stanie się największym wyzwaniem.
– Ze względu na wielką nieprzewidywalność i niszczącą skalę grypy ptaków, sytuacja zdrowotna może być kluczowa w kontekście cen i samej dostępności jaj – ocenia były minister gospodarki.
Poza tym pojawienie się choroby de facto oznacza koniec hodowli, a dla niektórych jest to główne źródło utrzymania.
– Jeśli przeciętny hodowca doświadczy ogniska grypy ptaków, to jest to dla niego przeżycie traumatyczne, bo przymusowo likwiduje się stado i trzeba długo czekać, aby państwo zwróciło poniesione koszty. Z zasady te odszkodowania nie pokrywają wszystkich strat – przekonuje Danielak, prezes PZZHiPD.
Jak tłumaczy, gdy pojawia się ognisko, to wojewoda i weterynaria powiatowa wyznaczają strefy zapowietrzone w promieniu 3 km od ogniska.
– To prowadzi do perturbacji. Często wojewodowie podejmują decyzję o likwidacji wszelkiego drobiu na całym terenie zapowietrzonym i kryzys się potęguje. Kolejną strefą jest strefa zagrożona, w której obowiązują ograniczenia w przemieszczaniu się drobiu i produktów – wyjaśnia Danielak.
Zakaz chowu klatkowego "poczeka na lepsze czasy"
Poza tym, w ocenie branży, problemy stwarza też nowe podejście niektórych hodowców. – Wiele grup społecznych walczy o przywileje dla zwierząt. Ich celem jest uwolnienie zwierząt do środowiska.
To spowodowało, że coraz więcej producentów przechodziło na prowolnościowe systemy produkcji. W efekcie drób jest wypuszczany w teren i podlega naturalnemu zagrożeniu, jakim jest środowisko. Żywe ptaki przenoszą się z miejsca na miejsce i rozprzestrzeniają choroby na zwierzęta hodowlane – wskazuje prezes drobiarzy.
Na czym polega prowolnościowy system produkcji? Przez lata zwierzęta hodowane były w klatkach, ale obrońcy praw zwierząt zwracają uwagę na niegodne warunki życia. Alternatywą dla chowu klatkowego jest wolny wybieg. Poza tym w niektórych hodowlach ptaki mogą poruszać się swobodnie po kurniku ściółkowym, ale pozostają w obiegu zamkniętym.
– Wszelkie zalecenia weterynarzy wyraźnie wskazują na zakaz wypuszczania na świeże powietrze, bo znaczna część grypy ptaków migruje razem z dzikim ptactwem i przerzuca się na wolnochodzące, szczęśliwe kurki – zaznacza Piechociński.
– Moim zdaniem bezpieczniejsze dla produkcji drobiarskiej jest trzymanie drobiu w zamkniętych pomieszczeniach, gdzie ptaki dobrze się czują i zagrożenia zewnętrzne są minimalne - ocenia Danielak.
Jak dodaje, produkcja prowolnościowa jest widoczna w Niemczech, ale najbardziej we Francji. – Kilka lat temu we Francji było 650 ognisk grypy ptaków, które spowodowały gigantyczne straty. W tym czasie w Polsce ognisk było tylko 60, czyli 10 proc. To jest bezpośredni dowód na to, że prowolnościowe systemy wpływają na zagrożenia dla drobiu. Należy się zastanowić, czy jest sens, aby w ten sposób prowadzić produkcję zwierzęcą, bo wtedy jest nieprzewidywalna i powoduje gigantyczne straty – apeluje.
Nieco inaczej tę sprawę widzą przedstawiciele organizacji broniących prawa zwierząt. Ich zdaniem zachorowalność zależy bowiem od wielu czynników.
– Nie ma, wedle naszej najlepszej wiedzy, konkretnych badań wskazujących na zależność pomiędzy zachorowalnością zwierząt na choroby i bezpieczeństwem epidemiologicznym a systemem utrzymania kur niosek. Wskazuje na to między innymi najnowszy raport ZOBSiE. Zachorowalność we wszystkich systemach zależy od kilku czynników, m.in. przestrzegania zasad bezpieczeństwa biologicznego w hodowlach, zagęszczenia, poziomu stresu – przekazała nam Maria Madej, Manager Zmian Rynkowych w Stowarzyszeniu Otwarte Klatki.
– Warto jednak zwrócić uwagę, że gigantyczna koncentracja zwierząt w systemach klatkowych zdecydowanie sprzyja rozwojowi chorób, a faktem jest, że dobrostan kur niosek w systemach klatkowych jest zdecydowanie gorszy niż w systemach bezklatkowych, w tym wolnowybiegowych – dodaje.
Tymczasem na horyzoncie już jawi się zakaz chowu klatkowego, który ma obowiązywać na terenie Unii Europejskiej od 2027 r. – Być może w tym roku staniemy przed dramatyczną decyzją, także na poziomie unijnym, że trzeba przenieść te deklaracje o chowie w klatkach na lepsze czasy zdrowotności stad kur – ocenia Janusz Piechociński. Jego zdaniem jedną z opcji jest przesunięcie w czasie zapowiadanego zakazu. – Do takiej dyskusji też trzeba być gotowym – kwituje.
Czytaj także: https://innpoland.pl/189583,dlaczego-male-sklepy-upadaja