Znany dziennikarz Adam Wajrak opisał oburzające zachowanie europosłanek i europosłów PiS. Choć na lotnisku w Warszawie wylądowali politycy różnych frakcji, na tych rządzącej partii czekała... limuzyna od PLL LOT.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Co wolno wojewodzie..." – głosi znane polskie przysłowie. Świadkiem wykorzysytwania siły politycznej był ostatnio znany dziennikarz oraz działacz na rzecz ochrony przyrodyAdamWajrak.
Na swoim Facebooku opisał oburzającą scenę, której był świadkiem. Leciał ze Strasburga do Warszawy, a na pokładzie samolotu byli m.in. europosłowie z różnych frakcji.
"Wszyscy wysiadają, ale okazuje się, że ci z PiS-u ładują się nie do podstawionego autobusu, ale do limuzyn LOT-u. Powiem szczerze zatkało mnie" – napisał w mediach społecznościowych Wajrak.
Dziennikarz podkreślił, że zatkało go tak bardzo, że nawet nie był w stanie zrobić zdjęcia."Na lotnisku w Strasburgu wszyscy razem – i politycy, i zwykli pasażerowie normalnie autobusem pojechali do samolotu, a tu już w naszym imperium limuzyny dla wybranych" – opisał.
Jak dodał, w autobusie spotkał europosła RobertaBiedronia, byłego prezydenta Słupska. Pytany, czy europosłowie obozu rządzącego zawsze korzystają z takich podwózek, odparł twierdząco.
"I wiecie co, myślę, że super. To musi upaść" – zaznaczył AdamWajrak w swoim wpisie.
Wśród komentujących ten wpis znaleźli się obrońcy takiego zachowania. Jeden z nich napisał: "Nie jestem wyborcą PiS, ale limuzyna przysługuje każdemu pasażerowi o statusie HON".
Na to Wajrak nie pozostał obojętny: "Z tego, co napisał tu Pan poseł Frankowski, inni posłowie też mają takie karty i z limuzyn nie korzystają. Przepraszam, ale korzystanie z limuzyn – nawet jak ma się do tego prawo – jest obciachem, brakiem wyczucia i smaku".
"Dla mnie sprawa jest prosta, jeżeli ktoś ma odrobinę wyczucia, albo nie jest osobą chorą, niepełnosprawną, starszą, nie powinien korzystać z takich podwózek, nawet jak mu pod sam nos podstawiają limuzynę. A przedstawiciel społeczeństwa, narodu tym bardziej" – podsumował dziennikarz.
"Rzeczpospolita" donosi, że ten scenariusz może się spełnić za rok, gdy linie lotnicze będą musiały zapłacić 3,6 mld zł kar, które nałożyła na nie Straż Graniczna. Powód? Nieprzestrzeganie nowej ustawy o PNR (Passenger Name Record).
Dokument nakłada na przewoźników obowiązek podawania danych o pasażerach. Powstał w 2018 r. i wdrożył do polskiego prawa unijną dyrektywę. Problem w tym, że polska ustawa autorstwa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji (MSWiA) jest najbardziej rygorystyczna w Europie.
Jej celem jest zapobieganie przestępstwom, w tym m.in. terrorystycznym. Za każdy niezgłoszony lot przewoźnik, który startuje lub ląduje w Polsce, jest obarczany wysoką karą, jeśli nie przekaże szczegółowych danych pasażerów do Straży Granicznej. Informacje powinny trafić do Krajowej Jednostki Informacji o Pasażerach (którą prowadzi SG) od 48 do 24 godzin przed lotem.
Kara za brak udostępnienia tych danych wynosi 20 tys. zł za każde naruszenie. Zatem za start i lądowanie bez podania informacji o pasażerach przewoźnik naraża się na karę rzędu 40 tys. zł. W innych krajach przepisy są zdecydowanie łagodniejsze – stosują np. pouczenia.
Do 2021 r. zidentyfikowano 109 897 lotów. Kary musiałoby zapłacić około 80 linii lotniczych, w tym niemiecka Lufthansa, a nawet polskiLOT.
Od początku wejścia w życie nowych przepisów przewoźnicy zgłaszali trudności z przyłączeniem się do systemu. Każdy z nich musiał oddzielnie podpisać porozumienie z Komendantem Straży Granicznej.
Obecnie system działa bez problemów. Dane udostępnia 99 proc. firm, a Polska ma najwięcej zgłoszeń do niego w całej Europie. W sumie w PNR funkcjonuje 152 przewoźników.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl