Igrzyska Olimpijskie w Polsce: to brzmi tak dumnie! Antyczna tradycja, kultura sportu, święto pokoju (o ile nie oskarża się go o komunistyczne wartości)... zastrzyk gotówki wydaje się gwarantowany, za jedyne miliardy złotych inwestycji. Donald Tusk ogłosił, że Polska rozpocznie formalne starania o bycie organizatorem letnich igrzysk olimpijskich.
W 2040 albo 2044 roku. Za dwie dekady. Zapobiegawczo szef rządu zaznaczył, że "życie pokaże, czy to jest realny cel". Może i będzie realny, ale czy w ogóle nam potrzebny?
Nim przejdziemy do wytykania tego, czy owego, zacznijmy od rzeczy prostej – deklaracje polityków o organizacji igrzysk w Polsce są palcem na wodzie pisane. Każde państwo należące do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (IOC) może starać się o zostanie gospodarzem letnich igrzysk.
Komitet wybiera gospodarzy podczas specjalnych sesji, gdzie aktywni członkowie biorą udział w głosowaniu tajnym. Nie mogą głosować na kraje swojego obywatelstwa. Więc kolejno, nowe zmagania sportowców zobaczymy w Los Angeles, USA (2028 rok) i Brisbane, Australia (2032 rok). Po drodze będą zimowe igrzyska we Włoszech w 2026 roku, w Mediolanie i Cortina d’Ampezzo. Kolejne wybory mają być w 2025 roku.
Mieliśmy już kandydata, ale do wydarzenia zimowego: Kraków walczył o swoją kandydaturę w 2022 roku, a szczęśliwie mieszkańcy powiedzieli "nie" w referendum. Potencjalnie miasto zapłaciłoby za to 20 mld zł. Na projekt samego logotypu kandydata poszło blisko 80 tys. zł. Tymczasem Pekin, któremu przypadło to jednak w udziale, miał budżet 150 mld zł.
Zdaniem Andrzeja Dudy dzięki CPK mielibyśmy być gotowi na organizację letnich IO już w 2036 roku. Dla Donalda Tuska realne terminy to 2040 albo 2044 rok. Ja chciałbym zobaczyć najpierw zyski z tego megaportu, nim IOC wydoi nasz budżet na organizację czegokolwiek.
Warto przypomnieć, że Między Narodowy Komitet Olimpijski miał w ogóle problem, aby przekonywać miasta do bycia gospodarzem.
A jeśli już zostanie to przyklepane, to gratulacje: oto kontrakt pełen dużych oczekiwań od komitetu (jednym z dawnych wymagań było zapewnienie co najmniej 40 tys. miejsc hotelowych) i deadline nie do ruszenia.
Jeśli koszty organizacji rosną, odpowiada za to gospodarz. Komitet zajmuje się sprzedażą praw do transmisji i innymi sposobami spieniężenia igrzysk, przez co nie odczuwa wielkiej potrzeby zaciskania pasa.
Hostowanie nie musi być jednoznacznie złe, na przykładzie Paryża widzimy, że korzyści są możliwe. Liczenie wydatków jeszcze się nie zakończyło, szacuje się, że założony budżet został przekroczony o 115 proc. Mimo to w raporcie z Limoges oceniono, że za sprawą olimpiady region Île-de-France zyska do 2034 roku in plus minimum 6,7 mld euro.
IO w Los Angeles 1984 roku były pierwszymi prawdziwie komercyjnymi igrzyskami. Zamiast wydawać grube miliony na niepotrzebne obiekty sportowe, LA wykorzystało istniejącą już infrastrukturę: prawie wszystkie konkurencje odbyły się w obiektach działających od lat. Budowę dwóch nowych obiektów w pełni sfinansowali prywatni sponsorzy, a sprzedaż praw telewizyjnych przyniosła 286,9 mln dol. Do dziś Igrzyska w LA pozostają najbardziej dochodowymi w historii.
Innym przykładem sukcesu jest Barcelona – gospodarz IO w 1992 roku, który zysk miał wprawdzie skromny, bo 10 mln dolarów, ale zyskał na światowym prestiżu i prawdziwej metamorfozie w turystyczny klejnot Europy. Takie historie to jednak wyjątki. Analitycy zastanawiają się, czy igrzyska w Paryżu będą pierwszymi od długiego czasu, które wyjdą gospodarzowi na plus.
Ekonomiści z Uniwersytetu w Oxfordzie wyliczyli kilka lat temu, że od 1960 roku każdy olimpijski budżet przekraczany jest średnio o 172 proc.
Francuzi zrobili swoje wręcz po kosztach. Za w 2016 roku w Brazylii dla Rio de Janeiro budżet przekroczony został o 350 proc. i te IO zostały ochrzczone najgorzej zrealizowanymi w historii.
Mimo chwilowego zastrzyku pieniędzy dla gospodarki, koszty igrzysk mogą być spłacane przez długie lata. Rekordzistą jest Montreal z 1976 roku, Kanada spłacała dług przez 30 lat – budżet przekroczono o 720-800 proc.
Igrzyska w Tokio pochłonęły 15,4 mld dolarów (ponad 59 mld zł), przekraczając budżet "tylko" o 20 proc. Japonia, która nie jest w najlepszej sytuacji gospodarczej, jakoś nie poczuła się dużo lepiej po 2020 roku. IOC niewiele dawał z siebie, sporo oczekiwał, a Tokio zaliczyło finansową klapę.
Może więc, zamiast myśleć o efemerycznym prestiżu lepiej zacząć inwestować w to, co tu i teraz.
Nie można teraz powiedzieć czy faktycznie Polska skorzysta z Igrzysk Olimpijskich. Sama nasza sytuacja gospodarcza i polityczna może diametralnie się odmienić do tego czasu. Patrząc na dotychczasowe przykłady gospodarzy imprezy, na dwoje babka wróżyła.
Wiem za to, że w kraju mamy już palące problemy, na które można spożytkować miliardy przeznaczone na IO. A jak do tej pory organizacje dużych sportowych imprez potrafią nam wyjść bokiem.
Inwestycje mogą trafić potem w ręce obywateli, to prawda. Coś trzeba zrobić z nowymi hotelami albo wioską olimpijską – czemu nie zmienić tego w gotowe mieszkania? A może, taka radykalna myśl – weźmy te wszystkie pieniądze i od razu zbudujmy mieszkania, bez czekania dwóch dekad?
Jeżeli jednak faktycznie nasz kraj na to stać, to czemu nie upewnić się, że kasa zostanie wykorzystana jakoś z myślą o Polsce współczesnej, nie przyszłej. Rozwój infrastruktury wychodzi taniej bez udziału komitetu olimpijskiego.
Zarobki z turystów? Ej, a jeśliby tak władować budżet w rozwój turystyki w Polsce, tak, by przez te dwie dekady przyciągnąć więcej odwiedzających, niż jednorazowo zapewnią nam igrzyska?
Jeżeli już rząd chce wydawać pieniądze na sport, to może zająłby się bardziej palącymi problemami dookoła naszego Komitetu Olimpijskiego? Są do załatania dziury, przez które przeciekają pompowane tam pieniądze.
Zamiast światowego rozgłosu naszego kraju, wolałbym np. zwalczenie problemu wykluczenia transportowego. Co wydaje się dużo realniejszym celem do zrealizowania do 2044 roku, a i pewnie na świecie pokazałoby nas w lepszym świetle.
Czytaj także: https://innpoland.pl/207965,grozi-nam-wykluczenie-transportowe-jak-w-latach-90-przewoznicy-alarmuja