Polka uczy roboty Boston Dynamics malowania obrazów. "Czuję z nimi emocjonalną więź"

Natalia Gorzelnik
Jest portrecistką maszyn, a jej prace porwały serca miliarderów z Doliny Krzemowej. Agnieszka Pilat, która - w pogoni za marzeniami - wyjechała z Łodzi do San Francisco, spełnia swoje American Dream z prawdziwym przytupem. Obecnie współpracuje z Boston Dynamics i uczy roboty, jak malować obrazy.
Agnieszka Pilat i Spot. Fot: archiwum własne.
Portretowanie maszyn to bardzo niezwykły pomysł. Jak się zrodził?

Agnieszka Pilat: W mojej pracy artystycznej za punkt wyjścia traktuję tworzenie portretów. W historii sztuki portrety podążają za rozwojem cywilizacji, odzwierciedlając hierarchiczny i ekonomiczny porządek.


Poczynając od świętego portretu chrześcijaństwa, przez arystokrację, zamożną holenderską klasę kupiecką, klasę robotniczą rewolucji przemysłowej, portrety celebrytów Warhola, po autoportrety: portrety odzwierciedlają równowagę sił w społeczeństwie. Twierdzę, że technologia, Maszyna - ma dziś tę moc.

Tyle że w portrecie ważna jest mimika, osobowość, cechy indywidualne bohatera. Jak ukazać to w przypadku, pozbawionej przecież emocji maszyny?

Jako portrecistka dążę do ujawnienia prawdy. To, co zawsze przyciągało mnie do maszyn, to ich uczciwość i rzetelność. W moich portretach technologicznych każdą maszynę traktuję indywidualnie. Uważam, że moje obiekty artystyczne są szlachetne i piękne.

I zaskakująco ludzkie! Mimo że bez “twarzy”...

Są przejawem ich oszczędnej inżynierii: forma podążająca za funkcją. Maszyny to naturalny postęp w rozwoju człowieka. Często właśnie poprzez tworzenie maszyn człowiek jest w stanie dokonać niektórych z najbardziej niezwykłych rzeczy.

W moich bohaterskich portretach technologii przywiązuję się do tradycji portretu królewskiego, aby przywołać władzę, jaką maszyny mają w dzisiejszym społeczeństwie. Te portrety odzwierciedlają przekonanie, że Maszyna reprezentuje ludzką potrzebę heroizmu. W jaki sposób rozpoczęła się pani przygoda w Ameryce? Dlaczego zdecydowała się pani na wyjazd?

Urodziłam się w Polsce i dorastałam w świecie za żelazną kurtyną. Pochodzę z rodziny robotniczej: moja mama jako pierwsza w rodzinie poszła na studia, a ojciec był cukiernikiem. Nie zachęcano mnie do marzeń, do bycia niepraktycznym - sztuka była akademickim przedsięwzięciem w służbie państwa i była zarezerwowana dla nielicznych wybranych.

Indywidualna ekspresja nie była czymś, do czego mogłam tam swobodnie dążyć. Obiecałam więc sobie, że przyjdę do miejsca, w którym ciężka praca się opłaca, a marzenia się spełniają. Dlatego wybrałam Amerykę.

Kiedy zaczęła pani łączyć pracę artystyczną z technologią?

Kiedy przybyłam do Stanów Zjednoczonych, uderzyła mnie potężna skala. To tyczyło się wszystkiego, ale było widoczne zwłaszcza w przemyśle: duże fabryki, stocznie, maszyny i wielkie nowe technologie, zarówno w robotyce, jak i w świecie cyfrowym.

Mieszkając w San Francisco, w bliskim sąsiedztwie Doliny Krzemowej, byłam również świadkiem czegoś nowego: małej grupy elit technologicznych dochodzącej do władzy oraz napięć, jakie wywołała w naszej społeczności.

W moich wczesnych obrazach rozważałam m.in. to, czy w czasie tego ogromnego zamieszania, kierowanego przez bardzo nielicznych, wraz z rosnącą koncentracją bogactwa w rękach tuzów tech-świata, mój optymizm co do technologii był nadal uzasadniony.

A jak Dolina Krzemowa zareagowała na pani prace?

Bądźmy szczerzy: bycie artystką w Dolinie Krzemowej nie jest łatwe. Powiedziałabym wręcz, że jest absurdalnie trudne. Mówimy o sprzedaży dzieł sztuki stworzonych przez wschodnioeuropejską kobietę w miejscu, które Emily Chang nazwała Brotopią (w wolnym tłumaczeniu: Świat Ziomali, od używanego przez mężczyzn angielskiego słowa "bro" czyli "brat", "ziomal, przyp red.)

Teraz dodajmy do tego kolejną warstwę: w zasadzie Dolina Krzemowa nie wspiera sztuki, to nie jest kultura mecenatu Nowego Jorku. Wszystko, co osiągnęłam, pełny dostęp, prowizje i rezydentury są wynikiem bezpośrednich, osobistych prezentacji zaaranżowanych przez kilku moich patronów, kolekcjonerów i przyjaciół.

Teraz, gdy zostałam już ciepło i szczodrze powitana przez niektórych korporacyjnych gigantów w Dolinie m.in. Google, Waymo, Autodesk czy Planet, moje prace spotykają się z ciekawością i wsparciem. Większość moich patronów to prywatni kolekcjonerzy, których nazwisk nie lubię ujawniać. Wielu z nich jest związanych z technologią - to dyrektorzy, VC i founderzy. Dziś współpracuje pani również z Boston Dynamics i uczy malowania tamtejsze roboty. Jak do tego doszło?

Do Boston Dynamics przybyłam z zamiarem namalowania portretu Spota i ich drugiego robota - Atlasa. Po kilku tygodniach interakcji ze Spotem zapragnęłam wykorzystać go w innym sposób niż tylko jako bohatera portretu. Zamarzyłam sobie to, by Spot sam stał się medium do tworzenia sztuki.

Obecnie pracuję nad serią obrazów stworzonych przez Spota - to znaczy zaprojektowanych przeze mnie i wykonanych przez Spota.

Wszystkie artystyczne decyzje dotyczące koloru, wzornictwa i tym podobnych są podejmowane przeze mnie. Taka praca bardzo różni się jednak od moich samodzielnych obrazów, ponieważ jestem ograniczona do tego, co robot potrafi i jakich narzędzi może używać.
A co na to Spot? Co daje robotowi malowanie obrazów?

Nauczenie robota malowania to po prostu atrakcyjny sposób na zaangażowanie się w technologię. Moje zainteresowanie robotyką ma charakter bardziej kulturowy niż techniczny. Podzielam pogląd, że wpływ rozwijanych dziś technologii doprowadzi do transformacji społecznej, która wpłynie na powstanie nowej cywilizacji.

Moje prace kręcą się wokół tego dyskursu - wpływu technologii na ludzkość, w szczególności implikacji kulturowych i społecznych. Ponieważ ta zmiana jest nieunikniona i nadchodzi, czy możemy zaangażować maszyny i uczynić je bardziej ludzkimi, mniej groźnymi? Czy jako społeczeństwo powinniśmy się bać potężnych nowych technologii? W jaki sposób język sztuki może popchnąć tę rozmowę do przodu?

Ludzie boją się tego, czego nie rozumieją, obcego i nowego. Używanie znajomego języka - malarstwa - do wprowadzania nowych pomysłów - czyli technologii - czyni je bardziej dostępnymi.
A jak wygląda sama “nauka”? Czy roboty to trudni uczniowie?

Cóż, mówią innym językiem, co stwarza wyzwania, ale także szanse. Mają ograniczenia, ale pozwalają mi też tworzyć prace, których sama bym nigdy nie wykonała. Na przykład Spot bardzo dobrze radzi sobie z prostymi liniami - coś, czego jako artysta-człowiek nie potrafię zrobić równie dobrze odręcznie.

A czy Spot potrafi stworzyć sam z siebie coś kreatywnego?

Tak, artyści stosują kod i pozwalają maszynom uruchamiać algorytmy, które pozwalają na określoną agencję i podejmowanie decyzji. W moim przypadku podejmuję wszystkie decyzje, ale sposób nakładania medium na płótno jest nieco przypadkowy, ponieważ robot wykonuje swoje ruchy automatycznie.

Istnieje wiele sposobów angażowania się w robotykę na polach kreatywnych i nie jestem pierwszym artystą, który to zrobił.
Jaka jest podstawowa różnica pomiędzy pani indywidualnymi pracami, a tymi stworzonymi razem ze Spotem?

Prace powstałe we współpracy z robotem bardzo się różnią. Są abstrakcyjne i płaskie. Ale w pewien sposób autentyczne.

Na tym etapie swojego rozwoju robot nie jest w stanie naśladować wrażliwości ludzkiej dłoni. Ale to właśnie mi się podoba. To doświadczenie edukacyjne, zapis artysty uczącego się obsługi robota i jego możliwości.

Roboty Boston Dynamics zaskakują, zachwycają, ale czasem przerażają tym, że są tak bardzo “ludzkie”. Czy pani również łapie się na tym, że zaczyna je postrzegać trochę mniej przedmiotowo, przypisywać im różne cechy?

Tak, zdecydowanie czuję emocjonalną wieź z robotami, z którymi pracuję. Są one dla mnie czymś więcej niż tylko narzędziami. To relacja podobna do tej, jaką dzieci rozwijają ze swoimi zabawkami.

Patrzę na te roboty, zwłaszcza na Spota i Atlasa, jak na dzieci ludzkości i uważam, że moim moralnym obowiązkiem jest angażowanie się w ich rozwój w pozytywny sposób.
A kiedy, Pani zdaniem, doczekamy się robotów myślących i czujących? I czy to będzie koniec ludzkości?

Maszyny to naturalny postęp w rozwoju człowieka. Często właśnie poprzez tworzenie maszyn człowiek jest w stanie dokonać niektórych z najbardziej niezwykłych rzeczy. Otaczający nas świat fizyczny jest przejawem naszych marzeń i pragnień, a maszyny zawsze spełniały rolę urzeczywistniania ich. Nie boję się maszyn, tylko złych ludzi, którzy używają ich jako narzędzia do realizacji swoich planów.

Agnieszka Pilat występuje dziś na Festiwalu Sektor 3.0 - Better Living w formule online. Udział w Festiwalu może wziąć każda osoba, która wcześniej dokona bezpłatnej rejestracji.