Mówią o nich "gniazdownicy". Oto dlaczego młodzi i wykształceni wracają “na garnuszek” rodziców

Natalia Gorzelnik
Nieżyciowy, przygarbiony nerd-piwniczak (lub piwniczara). Jeżeli w taki sposób właśnie wyobrażacie sobie dorosłych żyjących “na garnuszku” rodziców, to jesteście w ogromnym błędzie. Jak się okazuje, na ten model mieszkania decyduje się coraz więcej osób. A powodem wcale nie jest niedołężność życiowa, o którą tak często się ich oskarża.
Z badań przeprowadzonych w 2018 roku wynika, pod jednym dachem z rodzicami bądź rodzicem mieszka 2 miliony Polaków w wieku od 25 do 34 lat. Fot. 123rf

Gniazdownicy

Jak wynika z analizy GUS-u przeprowadzonej w 2018 roku, pod jednym dachem z rodzicami bądź rodzicem mieszkało wtedy 2 miliony Polaków w wieku od 25 do 34 lat. Udział tzw. “gniazdowników” w ogólnej liczbie osób w tej samej grupie wieku wyniósł 36 procent. Przeważali mężczyźni. Wśród panów odsetek plasował się na poziomie 43 proc., podczas gdy wśród kobiet – 29 proc.


Z raportu wynikło też, że zdecydowana większość “gniazdujących” nie kontynuuje już edukacji i mogłaby podjąć pracę w pełnym wymiarze. Co więcej, większość z nich tę pracę nawet już ma. W badanej grupie wiekowej 65 proc. osób mieszkających z rodzicami była gdzieś zatrudniona na stałe.

Dlaczego w takim razie nie wyprowadzą się na swoje i nie zaczną samodzielnego życia?

Dr hab. Mikołaj Lewicki, adiunkt z Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, twierdzi, że odpowiedzią na to pytanie jest sytuacja na rynku mieszkaniowym. – Młodzi Polacy gniazdują dlatego, że nie ma mieszkań – mówi.

– Start w dorosłe życie, jak rozumiemy go w Polsce, powinien wiązać się z tak zwanym “pójściem na swoje”, czyli założeniem odrębnego gospodarstwa domowego. Gniazdowanie jest jednak pochodną zbyt wysokich cen mieszkań i braku zróżnicowanej oferty lokali na wynajem – wyjaśnia w rozmowie z INNPoland.pl
dr hab. Mikołaj Lewicki

“Z różnorodnego wachlarza tytułów do zamieszkiwania w Polsce: wynajmu po cenie rynkowej, mieszkań socjalnych czy kupna, w ciągu ostatnich lat wyparowały w zasadzie dwie kategorie. Lokali socjalnych jest cały czas za mało, zaś rynek najmu jest słabo konkurencyjny. Mieszkania na wynajem są drogie, mało zróżnicowane i jest ich niewiele”.

Co ciekawe, kobiety usamodzielniają się zdecydowanie szybciej niż mężczyźni. – Robią to już w czasie studiów. Szybciej wyprowadzają się od rodziców i znajdują pracę. Mężczyźni siedzą z rodzicami dłużej o kilka dobrych lat, ale za to na ogół mają z tego lepszą pracę i pozycję materialną. “Gniazdują” dłużej, żeby zakumulować więcej środków – tłumaczy profesor.

Stereotyp “nieżyciowego” gniazdownika można zatem włożyć między stereotypy. – Mieszkanie z rodzicami na pewno nie wynika z lenistwa. Zwłaszcza, że tempo usamodzielniania się w Polsce jest również zróżnicowane klasowo - później “na swoje” idą ci, którzy mają gorsze wykształcenie i pozycję społeczną. Co wcale nie znaczy, że później zaczynają pracę. Po prostu na to swoje wymarzone mieszkanie muszą długo i dużo więcej uzbierać – wyjaśnia.

Ogromnym utrudnieniem dla młodych jest już sam dostęp do kredytu hipotecznego. – Trzeba mieć więcej zakumulowanego kapitału, bardziej prestiżowy zawód i lepsze wykształcenie. W innym przypadku możemy liczyć na mieszkanie po rodzicach, ale z rodzicami w środku. Co jest rozwiązaniem problemu lokalowego, ale nie załatwia tematu usamodzielnienia – podkreśla.

Co ciekawe, pandemia obnażyła też zupełnie nowe zjawisko, które można by określić “wtórnym gniazdownictwem”. To młode, wykształcone osoby, które co prawda już raz się usamodzielniły i “poszły na swoje”, jednak z przyczyn ekonomicznych zdecydowały się na powrót do domu. A takie powroty, chociaż zasadne ekonomicznie, często bywają bardzo trudne.

Życiowa konieczność

O tym, jak irytujący może być powrót do rodzinnego gniazda, przekonał się Jacek z Warszawy, 36 lat. Wcześniej przez wiele lat pracował na stanowiskach dyrektorskich w działach sprzedaży różnych firm. Zarabiał bardzo dobre pieniądze i żył w pełni samodzielnie. W pewnym momencie jego dobra passa się jednak skończyła.

– To była prawdziwa lawina nieszczęść. Najpierw straciłem pracę, później zostawiła mnie dziewczyna, zacząłem mieć problemy prawne z matką mojego syna, do tego poważnie się rozchorowałem – wylicza mężczyzna.

Jego sytuacja finansowa zrobiła się na tyle nieciekawa, że był zmuszony schronić się w rodzinnym gnieździe. I tak, od paru lat, mieszka ze swoimi rodzicami. Głównie z powodu niemożliwości znalezienia pracy odpowiedniej do swoich kwalifikacji.

– Ze stanowiska dyrektorskiego spadłem w pewnym momencie na handlowca. Ciężka orka w mobbingującym środowisku, na pozycji znacznie poniżej moich możliwości. Ale to była konieczność, musiałem już się zatrudnić gdziekolwiek. Mam wysokie koszty stałe życia, do tego alimenty. Z tamtej pensji mogłem to pokryć, ale nie wystarczyłoby już na wynajem mieszkania.

Pracę handlowca ostatecznie rzucił, ale wkrótce przyszła pandemia, a wraz z nią jeszcze większe trudności ze znalezieniem pracy. Jacek cały czas mieszka więc ze swoją rodziną, chociaż jak podkreśla, ma nadzieję, że wkrótce się to zmieni.

“Kłopotliwy jest przede wszystkim brak prywatności. Mocno dotkliwy i odczuwalny, mimo że mieszkamy w 200-metrowym domu. Dla rodziców zawsze jesteśmy dziećmi i to niestety jest bardzo odczuwalne.

Trudno jest kogoś do siebie zaprosić, bo pojawiają się pytania. Z każdym razem gdy wychodzę z domu, rodzice wypytują mnie na jak długo i z kim wychodzę. To na początku było zabawne, potem trochę żenujące, teraz po prostu wkurza”.

A czy są jakieś korzyści? Poza, oczywiście, czysto ekonomicznymi? – Doceniam wszystko to, co rodzice zrobili dla mnie dobrego w życiu. I dalej robią. Nie będziemy żyć wiecznie, więc doceniam ten czas, który możemy teraz spędzić razem – mówi Jacek.

– Pozytywnym doświadczeniem było na przykład to, że z tatą pierwszy raz w życiu naprawialiśmy wspólnie auto. To bardzo fajne, że możemy lepiej się poznać, obcować, zrobić razem coś, na co wcześniej nie było czasu. Taka okazja może się już więcej nie nadarzyć.

Jak podkreśla, za to, że nie musi opłacać rachunków lub czynszu, odpłaca się pomocą. Na przykład przy uczeniu nowych technologii. – Chcę, żeby rodzice potrafili żyć w cyfrowym świecie i mogli łatwo się komunikować ze mną kiedy już tu nie będę mieszkał – uśmiecha się.

Z mamą i chłopakiem

W zupełnie innej sytuacji był Krzysztof, 30 lat. Decyzję o tym, że przenosi się z powrotem do swojej mamy, podjął sam - nieprzymuszony żadnymi życiowymi okolicznościami. Co więcej, do rodzinnego gniazda wprowadził się razem ze swoim chłopakiem.

– To było zaraz po rozpoczęciu pandemii. Baliśmy się zamknięcia w bloku. U rodziców mamy ogródek i mimo wszystko trochę więcej swobody. Gdy odkryliśmy, że możemy pracować zdalnie, uznaliśmy, że bez sensu jest kosztowne utrzymywanie mieszkania wynajmowanego w Warszawie – tłumaczy.

"Czynnik ekonomiczny miał ogromne znaczenie. Liczyliśmy, że gdy wprowadzimy się do rodziców, będzie trochę taniej. Niestety, pandemia pokrzyżowała nam szyki. Sytuacja zawodowa w rodzinie mocno się zmieniła, więc właściwie to my pokrywaliśmy całe rachunki”.

Jakie były największe korzyści z mieszkania z mamą? – Przede wszystkim obiady – śmieje się mężczyzna. – Po ponad roku wspólnego mieszkania przytyłem ze dwa kilo. Mama gotowała, o wszystko dbała, było naprawdę wspaniale.

Minusem był brak prywatności. – Nie mogliśmy się czuć aż tak swobodnie jak w naszym własnym mieszkaniu. No i we wszystkim zawsze trzeba było brać pod uwagę pozostałych domowników.

Mimo to Krzysztof przekonuje, że mógłby mieszkać z mamą cały czas. Jak podkreśla, z rodzicami są przyjaciółmi, więc wspólne “gniazdowanie” było bardzo dobrym czasem dla każdej ze stron.

– Ostatecznie wyprowadzamy się, tym razem do domu mamy mojego chłopaka – śmieje się. – Ale tam będziemy mieszkać już sami. Chodzi o zaopiekowanie się nieruchomością, wyremontowanie jej i przygotowanie już na stałe, jako naszego własnego gniazdka. Ale będziemy tam zapraszać obie mamy – uśmiecha się.

"Wtórne gniazdownictwo"

– Po obu tych historiach widzimy, że zamiast korzystać z dostępnych mechanizmów zabezpieczających obywateli przed pogorszeniem sytuacji ekonomicznej czy wypadnięciem z rynku pracy, ludzie korzystają z pomocy rodziny. Rodzina zastępuje w tym przypadku instytucje państwa – komentuje dr hab. Mikołaj Lewicki.
dr hab. Mikołaj Lewicki

“Polska wraca do familiaryzacji, czyli dominującej roli rodziny w tworzeniu społecznej “poduszki bezpieczeństwa”. Zamiast realizacji obietnic o szybkim usamodzielnieniu po transformacji, mamy proces, który pcha nas w zupełnie odwrotnym kierunku.

Przypomina to model działania społeczeństw z południa Europy, gdzie więzi rodzinne zastępują to, co w Niemczech, Austrii czy krajach skandynawskich należy do sektora publicznego.”

– W krajach, w których obywatele czują się “zaopiekowani” przez system, jeżeli wypadną z rynku pracy, mogą mieć nadzieję na szybki powrót. A jak nie mają mieszkania to wiedzą, że jest to przejściowe i że znajdą takie lokum, które będzie dopasowane do ich możliwości finansowych. W Polsce takiej pewności mieć nie można. Więc młodzi podejmują decyzję o powrocie “do mamy”.

Jak podkreśla naukowiec, osoby, które “wtórnie gniazdują” nie zawsze muszą być z tego powodu nieszczęśliwe. – Widzę to na przykład po swoich studentach, dla których powrót do domu wiąże się z szansą na nawiązanie lepszej relacji z rodzicami na partnerskich zasadach.

Profesor Mikołaj Lewicki zaznacza jednak, że dla utrzymania tych relacji w zdrowej formule, “wtórne gniazdowanie” powinno być traktowane jako rozwiązanie tymczasowe. – To może być dobre na kilka miesięcy lub pół roku. Na dłużej, zważywszy na ciasnotę mieszkań w Polsce, może być to nie do zniesienia.
dr hab. Mikołaj Lewicki

“Młodzi ludzie mają jednak sporą motywację do opuszczenia mieszkania rodziców. Wynika to z ogromnej różnicy stylów życia, w dużej mierze determinowanej poziomem wykształcenia”.

– Rodzice dorastających dzieci są na ogół gorzej wykształceni, mają inny styl życia i wyznają inne wartości. Wydaje mi się, że ze względu na te różnice, “wtórne gniazdowanie” nie jest procesem, w którym chodzi o “rozpłynięcie się” w miłym sosie wspólnego mieszkania z rodzicami, tylko - nierzadko smutną - koniecznością.