"Szanowne banki, czy możemy uprzejmie prosić o...", czyli jak PiS (nie)ratuje kredytobiorców

Iga Kołacz
30 czerwca 2022, 21:33 • 1 minuta czytania
Na inflacji, a właściwie na podnoszeniu stóp procentowych w celu jej zbicia, banki zarabiają miliardy. Rząd chce, aby podzieliły się zyskami z kredytobiorcami i … prosi. Czy może zrobić więcej? Pytamy o to Jarosława Sadowskiego, głównego analityka Expander Advisors.
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google

Rząd wielokrotnie apelował do banków, aby złagodziły swoją politykę, czyli mniej zarabiały na klientach. Politykom pozostaje jedynie prosić? Nie mają konkretnych narzędzi?


Rząd już kilka lat temu wprowadził podatek bankowy, dzięki czemu zabiera bankom część zysków. Tylko problem jest taki, że w momencie nałożenia tego podatku banki przerzuciły ten koszt na klientów skokowo, podniosły marże kredytów hipotecznych. W rezultacie z dnia na dzień podskoczyło oprocentowanie nowo udzielanych kredytów. Skończyło się to tym, że kredytobiorcy płacą wyższe raty niż w przypadku, gdyby tego podatku nie było. Trudno jest realnie zmniejszyć zyski banków, ponieważ zawsze mogą przerzucić ostateczne koszty na konsumentów.

Podatek bankowy nie jest więc dobrym rozwiązaniem?

Z punktu widzenia osoby, która chciałaby dopiero zaciągnąć kredyt hipoteczny, wydaje mi się, że lepiej dla niej byłoby, aby tego podatku nie było, bo mogłaby uzyskać tańszy kredyt hipoteczny. Oczywiście trudno przewidzieć, czy gdyby teraz ten podatek został wycofany, banki rzeczywiście obniżyłyby marżę, ale jest na to szansa.

Jest to błędne koło. Wygląda to tak, jakby jednak rządowi pozostawało tylko prosić banki, aby nie odbijały sobie na klientach i łudzić się, że posłuchają.

Wiele zależy od tego, o jakim produkcie mówimy. W niektórych przypadkach bankom bardzo łatwo jest przerzucić dodatkowy koszt na klienta - tak właśnie jest w przypadku kredytów hipotecznych, bo nie mamy alternatywy. Nie dostaniemy kredytu hipotecznego gdzieś indziej, ponieważ nie ma ofert banków międzynarodowych na kredyty hipoteczne czy form niebankowych. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w przypadku rachunków. Kilka lat temu banki sygnalizowały, że chciałyby podwyższyć opłaty, ale nie bardzo im się to udało.

Co prawda pojawiły się drobne zmiany w ofertach, ale wciąż dość łatwo można uniknąć opłaty za prowadzenie konta czy korzystanie z karty. Wystarczy, aby wpływało wynagrodzenie albo by klient co miesiąc wykonał płatności kartą na określoną kwotę. Czyli w rzeczywistość klienci i tak nie płacą za prowadzenie rachunku, bo łatwo mogą spełnić te warunki.

W maju Łukasz Schreiber, przewodniczący stałego komitetu Rady Ministrów mówił wręcz, że osobiście będzie starał się zmusić banki do zmiany kursu ws. oprocentowania lokat. Zdaje się jednak, że banki same zaczęły podnosić lokaty. Dostrzega pan tu działania rządu?

To była oczywista groźba ze strony rządu, że jeśli banki nie podniosą oprocentowania lokat, będzie to miało konsekwencje. Zadziałało tu kilka czynników. Banki państwowe zapewne odgórnie zostały zmuszone przez właściciela, czyli państwo, aby wprowadzić podwyżki. Natomiast gdy duże banki wprowadzają podwyżki, to te mniejsze muszą się do tego dostosować. Mamy też konkurencję w postaci obligacji skarbowych, których oprocentowanie zostało mocno podwyższone. Gdyby więc banki nie wprowadziłyby podwyżek na lokatach, traciłyby klientów na rzecz tych, którzy to zrobili. Ewidentnie spowodowało to, że banki podniosły oprocentowanie lokat. Gdyby rząd nie zadziałał tutaj, podejrzewam, że w dalszym ciągu mielibyśmy lokaty oprocentowane średnio na 0,5 proc.

Należy to traktować jako sukces rządu? Przecież stopa referencyjna wynosi już 6 proc., a lokaty wzrosły nieznacznie i to często na krótki okres.

Sukces rządu jest tylko połowiczny. Pełnego sukcesu nie będzie, bo bankom nie opłaca się w tym momencie płacić wysokich odsetek za depozyty. One mają wręcz nadpłynność, a im więcej depozytów mają, tym większą muszą płacić składkę na Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Pewnie w ogóle nie byłoby podwyżek na lokatach, gdyby banki nie zostały do tego przymuszone.

Rzeczywiście w wielu bankach nie otrzymamy atrakcyjnych warunków albo trzeba korzystać z promocji na nowe środki czy dla nowych klientów, które w dodatku są tylko na dość krótki czas i do konkretnej kwoty. Ale z punktu widzenia klienta i tak jest nieźle w porównaniu do tego, co mieliśmy jeszcze kilka miesięcy temu. Teraz gdy ktoś chce znaleźć atrakcyjnie oprocentowaną lokatę czy obligacje, bez problemu ma taką możliwość. Chociaż wciąż wiele jest ofert z bardzo niskim oprocentowaniem rzędu 0,5 proc. czy 1 proc.

Banki robią, co chcą. Widać to w kontekście rządowego programu „Mieszkanie bez wkładu własnego”. Minął miesiąc od wejścia w życie ustawy o gwarantowanym kredycie mieszkaniowym, a banki nie wprowadzają tego do ofert. O czym to świadczy?

Banki wprowadzają rozwiązania, które im się opłacają. W tej chwili nie opłaca im się oferować kredytów hipotecznych bez wkładu własnego, ponieważ od sierpnia mają ruszyć ustawowe wakacje kredytowe. Z punktu widzenia banków kredytobiorcy przez osiem miesięcy będą za darmo korzystali z ich pieniędzy, bo banki nie mogą w tym okresie naliczać odsetek. Moim zdaniem banki wolą zaczekać aż minie moment, kiedy można skorzystać z tych wakacji i wtedy dopiero będą wychodziły z ofertą kredytów.

Kolejną rzeczą jest, że zbyt wiele zostało bankom zrzucone w jednym momencie. One potrzebują czasu na to, aby dostosować systemy i procedury do wakacji kredytowych, a jednocześnie w tym samym czasie powinny wprowadzić odpowiednie zmiany w procedurach związanych z programem „Mieszkanie bez wkładu własnego”. Banki wolały więc to rozłożyć w czasie i zajęły się najpierw wakacjami kredytowymi, które muszą wdrożyć. A w przypadku kredytów bez wkładu własnego nie ma przymusu.

Banki mogą sobie tak zwlekać z dostosowaniem się do programu „Mieszkanie bez wkładu własnego”?

Mogą. Nie ma obowiązku podpisywania umowy z Bankiem Gospodarstwa Krajowego i sprzedawania tego kredytu. Taką umowę podpisało dopiero pięć banków. A nawet jak już bank podpisze taką umowę, nie ma przymusu wprowadzenia tej oferty. Wszystko zależy od banku, czy chce zdobyć nowych klientów.

Tylko czy jak wakacje kredytowe miną, banki zabiorą się za wprowadzanie kredytów hipotecznych bez wkładu własnego?

Wydaje mi się, że kilka ofert pojawi się, ale nie spodziewam się, że będą one we wszystkich bankach. Gdyby banki liczyły na to, że zyskają wielu nowych klientów, wtedy byłoby to na masową skalę. Ale już wiadomo, że nie zyskają, ponieważ dostępność kredytów hipotecznych mocno spadła, a ten program budowany był w innych realiach. Kierowany był przede wszystkim do osób, które są na początku kariery zawodowej, mają niewielkie dochody, chcą kupić pierwsze mieszkanie i nawet nie udało im się uzbierać na wkład własny. Teraz sytuacja się zmieniła i takie osoby nie mają zdolności kredytowej. Banki nie spieszą się więc z ofertami, bo chętnych i tak będzie niewielu.

Póki co to rząd ugina się pod naciskiem banków. Miały być wakacje kredytowe dla wszystkich, a po sprzeciwie banków wakacje najprawdopodobniej zostaną ograniczone dla wybranych. Rząd ulegnie w tej kwestii?

Trudno powiedzieć, jaka zapadnie decyzja.

Przepchanie przez rząd ustawy o wakacjach kredytowych jako forma radzenia sobie z inflacją jest dobrym rozwiązaniem? Przecież to proinflacyjne.

Są plusy i minusy. Z jednej strony wakacje kredytowe są dużym wsparciem dla kredytobiorców, którzy mogą nie poradzić sobie z dwukrotnym wzrostem raty. Z drugiej strony zmniejsza to wpływ podwyżek stóp procentowych, a więc działa proinflacyjnie i wręcz wymusza kolejne podwyżki stóp.

Z kolei brak ograniczeń w dostępności do wakacji kredytowych powoduje, że jest mniej pracy związanej z analizą wniosków. Będzie mniej formalności, bo na przykład nie trzeba będzie sprawdzać dochodów kredytobiorców. Wydaje mi się, że zostaną wprowadzone wakacje kredytowe dla wszystkich. Ale trudno przewidzieć decyzję rządu.

Tymczasem inflacja rośnie. Szacuje się, że w czerwcu wyniesie nawet 16 proc., co może skutkować 7-procentowymi stopami w lipcu. Banki będą dalej zarabiać, a my więcej płacić. Jest z tej sytuacji wyjście?

Niestety trzeba przygotować się na to, że stopy procentowe będą w dalszym ciągu rosły, bo jest to konieczne do walki z inflacją. Wysoka inflacja jest złą informację zarówno dla oszczędzających, jak i dla kredytobiorców, bo to powoduje wysoki wzrost rat. Oszczędzającym z kolei trudno pozyskać tak wysokie oprocentowanie, aby pokonać inflację. Nawet jak dostaną oprocentowanie równe inflacji, czyli obecnie około 14 proc., pamiętajmy, że jest jeszcze podatek od odsetek wynoszący 19 proc. W ujęciu realnym i tak stracimy.

A jeśli chodzi o relację rządu z bankami - obie strony mają mocne argumenty. Z jednej strony rząd chce pomóc kredytobiorcom, a z drugiej strony pewnie obawia się tego, że jeżeli będzie zbyt mocno pomagał, trzeba będzie jeszcze bardziej podnieść stopy procentowe.

Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl