5400 zł za ferie w górach to jakaś masakra. Alternatywa jest zaskakująca
- Zainteresowanie wyjazdami w czasie ferii zimowych jest mniejsze niż w poprzednich latach, więc rezerwacji można dokonywać w zasadzie z dnia na dzień
- Koszty pobytu poszły w górę o 20–30 proc.
- Polacy oszczędzają i wybierają kwatery zamiast hoteli, a niektórzy zamieniają góry na morze
- W związku z tym hotelarze stanęli przed dylematem, czy okresowo nie zamknąć swoich obiektów
Ferie zimowe last minute. Polacy nie chcą ryzykować i wybierają morze
Trzyosobowa rodzina wybiera się na ferie zimowe nad morze. Jak wskazuje czytelnik INNPoland.pl, za trzy bilety kolejowe w dwie strony z Warszawy do Sopotu zapłacił niewiele ponad 500 zł, przy czym jeden z dorosłych ma zniżkę za oddawanie krwi w trakcie pandemii COVID–19.
Jak dodaje, zdecydowali się na pobyt w czterogwiazdkowym hotelu. Koszty? – Dużo – przyznaje bez ogródek. Za sześć noclegów ze śniadaniami rodzina musi zapłacić 4850 zł, a na tym wyjazdowe wydatki przecież się nie skończą.
Okazuje się, że osób planujących pobyt nad morzem jest więcej. – Z racji niepewnej zimy i przeciętnej pokrywy śnieżnej w górach, mam sygnały z branży, że kosztem gór wybierane są inne destynacje – Bałtyk i Mazury – przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl Marek Łuczyński, prezes zarządu Polskiej Izby Hotelarzy (PIH).
Odwrót od regionów górskich widać też na platformach do rezerwowania noclegów. – Jeszcze tydzień temu nie było kolorowo, jeśli chodzi o pogodę. Byliśmy zaskoczeni, że turyści pytają o noclegi nad morzem. W TOP 20 znalazły się takie miejscowości jak: Sarbinowo, Kołobrzeg, Ustronie Morskie, Łeba czy Ustka – przekazuje nam Karol Wiak z portalu nocowanie.pl.
Wszystko po to, aby odpocząć – w ten, czy inny sposób.
– Jak jedziemy w góry, to jednak nastawiamy się na szusowanie na nartach. Jeśli pensjonat czy hotel w górach nie ma rozbudowanej części usługowej dla dzieci np. bawialni, to rodziny decydują się na pobyty w hotelach wypoczynkowych na Mazurach i nad morzem, bo mimo jesiennej aury wiedzą, że tam dostaną pełen wachlarz usług. Rodzice też chcieliby skorzystać podczas pobytu z usług działów wellness & SPA, a tego przecież nie oferuje każdy obiekt noclegowy – tłumaczy Łuczyński.
Koszty w górę nawet o 30 proc.
Bez względu na to, czy wolimy jeździć na nartach, czy wypoczywać w hotelu nad morzem, musimy liczyć się z dużym wydatkiem.
Prezes PIH wskazuje, że koszty poszły w górę o około "20-30 proc." w porównaniu do zeszłego roku. W ocenie Wiaka płacimy o "20-25 proc. więcej".
– Podrożały nie tylko same noclegi, lecz także dojazd, wyżywienie, karnety do ośrodków narciarskich. Sumując to wszystko, wychodzi duży wydatek – wyjaśnia.
To właśnie kalkulacja kosztów jest obecnie największym problemem. – Mamy wysoką inflację, ceny paliw nie są niskie, więc wyjazd to spory wydatek. Jednak wiele osób wychodzi z założenia: "skoro jeszcze stać nas na wyjazd, to pojedźmy, bo nie wiemy, jaka będzie sytuacja ekonomiczna i geopolityczna za rok czy dwa, więc czemu mamy sobie odmawiać" – przekonuje Łuczyński.
A co z zainteresowaniem? – Jest trochę mniejsze niż w zeszłych latach. Noclegi można rezerwować praktycznie z dnia na dzień – dodaje Wiak.
Ile kosztują ferie w górach? Nad morzem da się zaoszczędzić
W górach król jest jeden – Zakopane, choć, jak wskazuje Wiak, turyści wybierają również takie miejsca jak Białka Tatrzańska, Szklarska Poręba i Karpacz.
– Zakopane wcale nie jest najdroższe – średnie ceny noclegu wahają się w przedziale 107–110 zł/os. za dobę. Nieco drożej jest w Karpaczu (125 zł/os.) i Białce Tatrzańskiej (140 zł/os.). Czteroosobowa rodzina zapłaci za sześć noclegów od 1 500 do 3 000–4 000 zł. Wszystko zależy od lokalizacji i udogodnień – przyznaje.
Przyjrzyjmy się zatem konkretnym ofertom. Sprawdziliśmy noclegi w terminie 30 stycznia – 3 lutego w Zakopanem, Bukowinie Tatrzańskiej i Murzasichle. Szukaliśmy wolnych miejsc na booking.com dla czteroosobowej rodziny (dwoje dorosłych, dwoje dzieci) i wybraliśmy po dwie najtańsze i dwie najdroższe propozycje w każdym z miast.
Zakopane
- najtaniej – 990 zł za pokój czteroosobowy ze wspólną łazienką, 1 030 zł za pokój czteroosobowy z prywatną łazienką (u prywatnego gospodarza)
- najdrożej – 8 600 zł za pokój typu deluxe w hotelu z czteroma pojedynczymi łózkami, 9 000 zł za domek na wyłączność z dwoma sypialniami.
Bukowina Tatrzańska
- najtańsze – 1 100 zł za pokój z czteroma pojedynczymi łóżkami, 1 300 zł za studio dla czterech osób z widokiem na góry (u prywatnego gospodarza),
- najdroższe – 11 000 zł za pokój w hotelu, 4 200 zł za domek na wyłączność (opcje ze śniadaniem w cenie)
Murzasichle
- najtańsze – 1 200 zł za pokój czteroosobowy, 1 300 zł za pokój czteroosobowy z balkonem,
- najdroższe – 5 100 zł za domek na wyłączność (700 m od wyciągu narciarskiego), 4 600 zł za domek na wyłączność (1,1 km od wyciągu narciarskiego)
Przeszukaliśmy także oferty udostępniane na grupach na Facebooku. W Nowym Targu czteroosobowa rodzina zapłaci za pięć noclegów 5 400 zł za pięć nocy. Z kolei za dom z jacuzzi w miejscowości Rajcza (Beskid Żywiecki) - 2 500 zł.
– Możemy trochę zaoszczędzić, wybierając miejscowości nadmorskie – przekonuje Wiak. Jeśli w odróżnieniu od naszego czytelnika nie zależy nam na pobycie w hotelu, to możemy zarezerwować pokoje u prywatnych gospodarzy. – Tu czteroosobowa rodzina za sześć noclegów w obiektach niższej kategorii (w kwaterach czy pokojach) zapłaci 700–800 zł, choć w niektórych miejscach na pewno jest drożej – wylicza nasz rozmówca.
Polacy oszczędzają, więc hotelarze są pod ścianą. Kończy się pewna era
W dobie szalejącej inflacji turyści szukają oszczędności i skracają pobyty. – Zaledwie 1/5 wszystkich rezerwacji to wyjazd na tydzień. Średnio wyjeżdżamy na 4–5 dni w grupach 3–4 osobowych – wskazuje Wiak.
Poza tym coraz częściej jesteśmy w stanie obniżyć wymagania dotyczące standardu. – W tym roku największą popularnością cieszą się kwatery i pokoje – rzadziej wybieramy apartamenty i hotele – dodaje.
I właśnie to zjawisko w połączeniu z wysokimi rachunkami jest niezwykle problematyczne dla branży hotelarskiej. W ocenie Łuczyńskiego "upada mit myślenia o górach w kontekście prowadzenia działalności", ponieważ "koszty prądu i gazu bardzo wzrosły".
W branży zapanowały pesymistyczne nastroje.
– Mam sygnały od hotelarzy, że na poważnie zastanawiają się, czy nie zamkną swoich obiektów w marcu, a nawet w kwietniu, bo to, co zarobili w trakcie świąt, sylwestra i ferii po prostu będą musieli przeznaczyć na uregulowanie wysokich rachunków, co przy mniejszym obłożeniu obiektów będzie fatalnym zjawiskiem. Taniej będzie zamknąć obiekt, dokonać przerwy technicznej i wysłać pracowników na urlopy do momentu nadejścia prawdziwej wiosny. Nawet oferowane pakiety wielkanocne nie zmienią znacząco sytuacji u większości hotelarzy – przekonuje nasz rozmówca.
Jego zdaniem to "może być syndrom nowych czasów", choć zwraca uwagę, że "w Niemczech czy Austrii było to praktykowane od lat". – Chyba powoli mijają czasy całorocznej dostępności do hoteli w Polsce – ocenia.
Zmiany w bonie turystycznym mogą uratować hotelarzy
Branża, która ledwo wygrzebała się po koronakryzysie, wymaga natychmiastowego wsparcia. W ocenie Łuczyńskiego "należy w miarę szybko zmodyfikować bon turystyczny". – 500 zł nie jest warte tyle samo co w poprzednich latach, więc bon powinien zostać podwyższony o mniej więcej 100–200 zł – przyznaje.
Bon turystyczny, wprowadzony w czasie pandemii, obecnie stanowi utrapienie. Dlaczego? Koniec marca 2023 r. to termin płatności bonem, a nie skorzystania z usługi. Zatem rodzina zapłaci bonem turystycznym tylko do 31 marca, ale może zarezerwować pobyt w hotelu lub pensjonacie np. na majówkę, czy wakacje.
– W sezonie letnim bon trochę kanibalizuje rezerwacje, bo większość turystów i tak by wtedy wyjechała do hoteli. Mamy wielkie zainteresowanie w okresie letnim, a później z reguły duży spadek rezerwacji w okolicach października–listopada – tłumaczy prezes.
Poza waloryzacją potrzebne są także zmiany zasad. Bez tego turystyka nie ruszy z kopyta. – Sądzę, że należałoby wprowadzić zasadę, że z bonu turystycznego nie można korzystać w sezonie wysokim, czyli w lipcu, sierpniu i w trakcie ferii, bo chodzi o to, aby pobudzić ruch turystyczny poza tymi miesiącami.
Dobrym rozwiązaniem, które przełożyłoby się na wzrost zainteresowania, mogą być częstsze niż dotychczas tzw. "weekendy za pół ceny" – proponuje.
Na ten moment dalsze losy bonu turystycznego nie są przesądzone. – Wydaje mi się, że przedłużenie bonu turystycznego to formalność. Mamy rok wyborczy, więc rząd na pewno nie odbierze Polakom tej możliwości, ale czas przedłużenia bonu nie jest jeszcze znany – kwituje Łuczyński.
Czytaj także: https://innpoland.pl/189625,kosciol-szuka-pieniedzy-i-buduje-hotel-taca-i-koperta-to-za-malo