Po zmianach Lewicy "nie będzie się opłacać chodzić do pracy". Chcą rewolucji w zasiłku chorobowym

Maria Glinka
20 stycznia 2024, 08:07 • 1 minuta czytania
Rząd szykuje rewolucję w zasiłku chorobowym, która kryje w sobie groźny haczyk. Z kolei Lewica dodatkowo chce, aby na L4 pracownik pobierał 100 proc. swojego wynagrodzenia. Eksperci, z którymi rozmawiamy, wprost wskazują, że doprowadzi to do nadużywania zwolnień lekarskich, skoro tak samo opłacalne będzie i chorowanie i pracowanie. A ZUS nie ma mocy, żeby to wszystko skontrolować.
Eksperci komentują zmiany w zasiłku chorobowym, które w trakcie kampanii obiecywała Nowa Lewica. Fot. Lukasz Szczepanski/Reporter/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Zasiłek chorobowy od pierwszego dnia. Jest pułapka

Reforma zasiłku chorobowego to jeden z zapisów umowy koalicyjnej nowego rządu.


– Chcemy, aby beneficjentami tych nowych rozwiązań były zwłaszcza małe firmy. Zdarza się bowiem tak, że w firmie pracują 2–3 osoby i nagle jedna z nich idzie na chorobowe i to może doprowadzić nawet do bankructwa taką firmę – przekonywał premier Donald Tusk podczas zeszłotygodniowej konferencji prasowej.

Obecnie za wynagrodzenie pracownika do 33. dnia jego nieobecności płaci pracodawca (to tzw. wynagrodzenie za czas choroby). Jeśli pracownik z powodów zdrowotnych nie pojawia się w pracy dłużej, to od 34. dnia przysługuje mu zasiłek chorobowy w wysokości 80 proc. pensji. Wypłaca go Zakład Ubezpieczeń Społecznych (ZUS).

Nowy plan jest taki, aby ZUS wypłacał zasiłek chorobowy już od pierwszego dnia L4. Z zapowiedzi premiera wynika, że ta rewolucja zacznie obowiązywać w 2025 r.

– Zdecydowanie popieram przedwyborczą zapowiedź obozu rządowego, że ZUS przejmie wypłatę zasiłków chorobowych od pierwszego dnia zwolnienia pracownika. To rozwiązanie, którego od dawna oczekiwali od rządu przedsiębiorcy, zwłaszcza z sektora MŚP – przekazuje redakcji INNPoland.pl rzecznik MŚP Adam Abramowicz.

Jednak eksperci, z którymi rozwiamy, zwracają uwagę na negatywne skutki tej reformy.

– Jeśli ZUS miałby od pierwszego dnia wypłacać zasiłek chorobowy, to spowoduje to określone komplikacje. ZUS musiałby ustalać wysokość zasiłku, co może być problematyczne. Niewykluczone, że pojawią się trudności w wypłatach wynagrodzeń i możliwości odzyskiwania nadpłaconego wynagrodzenia od pracownika. Poza tym może dochodzić do opóźnień w wypłacie zasiłków przez ZUS. Jeżeli pracownik zachorowałby w połowie miesiąca, to raczej nie ma co liczyć, że ZUS wypłaci mu zasiłek pod koniec tego samego miesiąca. Skoro obecne przepisy powodują, że wypłata nie następuje z marszu, to po wprowadzeniu powszechnego obowiązku wypłaty tych świadczeń terminy na pewno ulegną wydłużeniu – podkreśla w rozmowie z INNPoland.pl mec. Andrzej Radzisław, radca prawny w Goźlińska Petryk & Wspólnicy, ekspert z 20–letnim doświadczeniem w zakresie praw ubezpieczeń społecznych, szczególnie sporów z ZUS.

Likwidacja wynagrodzenia za czas choroby spowoduje, że od pierwszego dnia będzie wypłacany zasiłek chorobowy, więc to nie płatnicy poniosą koszty, tylko ZUS. W tym rozwiązaniu kryje się jednak haczyk.

– Od wynagrodzenia za czas choroby odprowadza się składkę zdrowotną (9 proc.), od zasiłku już nie. To z jednej strony korzystniejsze dla pracownika, bo kilkaset złotych zostanie w jego kieszeni. Jednak z drugiej strony, jeśli nie zmienią się regulacje dotyczące składki zdrowotnej, to o te 9 proc. spadną wpływy pracownika do NFZ. To moim zdaniem znacząca kwota – przyznaje mecenas.

Przykład: załóżmy, że pracownik choruje od 1 do 29 lutego. Dostaje wynagrodzenie chorobowe w wysokości 5 tys. zł. Z tej kwoty 450 zł idzie do NFZ ze składki zdrowotnej. Po zmianach te 450 zł nie trafi do instytucji.

100 proc. zasiłku chorobowego. Rzecznik MŚP: "zachęta do nieuczciwych praktyk"

Jednak niewykluczone, że rewolucja w zasiłku chorobowym będzie miała szerszy zakres. W trakcie kampanii wyborczej Nowa Lewica przekonywała, że pracownik powinien dostawać nie 80 proc., a 100 proc. wynagrodzenia na zasiłku chorobowym.

"Każdy chory pracownik powinien móc w spokoju wrócić do zdrowia, nie narażając innych pracowników. Wynagrodzenie za czas niezdolności do pracy ze względu na zwolnienie lekarskie i zasiłek chorobowy będą wynosić 100 proc. płacy" – tak brzmi ten punkt programu, który partia nazwała "Koniec z karą za chorowanie".

Taki konkret nie znalazł się w umowie koalicyjnej, ale niewykluczone, że Nowa Lewica będzie o niego zabiegać skoro to posłanka tego ugrupowania (Agnieszka Dziemianowicz–Bąk) stoi na czele Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (MRPiS).

Eksperci, z którymi rozmawiamy, są dość sceptycznie nastawieni do tego pomysłu.

– Podniesienie zasiłku chorobowego do 100 proc. to propozycja, która wymaga dokładnej analizy również ze względu na sytuacje funduszu ubezpieczenia chorobowego, z którego finansowane są zasiłki. W 2022 r. odnotowano 27 milionów zaświadczeń lekarskich, co daje pewien obraz skali wykorzystania zwolnień lekarskich. Każda zmiana w wysokości zasiłku ma znaczący wpływ na system ubezpieczeń społecznych. Chyba że w założeniach Nowej Lewicy powyższa zmiana ma dotyczyć tylko pracowników, a nie wszystkich osób podlegających ubezpieczeniu chorobowemu – wówczas koszt tej zmiany poniosą wyłącznie pracodawcy. Jednak w mojej opinii takie różnicowanie podmiotów podobnych posiadających wspólną cechę relatywną w postaci posiadania statusu ubezpieczonego jest sprzeczne z konstytucyjną zasadą równości i zasadą sprawiedliwości społecznej – przekazuje redakcji INNPoland.pl dr Katarzyna Kalata, radczyni prawna w Kancelarii Kalata, specjalizująca się w ubezpieczeniach społecznych i prawie pracy.

– Przedmiotowa propozycja siłą rzeczy musi budzić mieszane uczucia. Oczywiście z perspektywy każdego pracownika, beneficjenta tego rozwiązania, który dostałby o 20 proc. wyższe świadczenie, to trudno byłoby nie przyklasnąć temu pomysłowi. Ale… no właśnie, każdy obiad kosztuje. No bo jeśli ktoś ma dostać 100 proc. zamiast 80 proc., to znaczy, że te 20 proc. więcej trzeba skądś wziąć. Pytanie skąd? Kto poniesie ekonomiczny koszt takiej zmiany przepisów? Pracodawcy czy Skarb Państwa. Czy razem z tą zmianą, pracodawcy dostaną jakieś rekompensaty, czy też będą musieli udźwignąć te koszty. A jeśli nie oni, to kto? Musimy sobie jasno powiedzieć: za to, że pracownik otrzyma 100 proc., a nie 80 proc. jak dotychczas ktoś musi zapłacić. Pytanie kto i czy będzie się z tego powodu cieszył – przekazuje nam dr Marcin Wojewódka, radca prawny i wiceprezes zarządu Instytutu Emerytalnego.

Również rzecznik MŚP ma wątpliwości. – Moje stanowisko wobec propozycji Nowej Lewicy jest krytyczne. Podniesienie zasiłku chorobowego do stu procent wynagrodzenia byłoby bowiem zachętą do nieuczciwych praktyk. Należy niestety założyć, że doprowadziłoby to do znaczącego wzrostu zwolnień chorobowych – wskazuje nam Abramowicz.

– Na razie oceniam to rozwiązanie neutralnie, nie znając dokładnych szczegółów. Wszystko zależy od tego, jakie będą jego koszty. Trzeba też brać pod uwagę, ile pochłonie realizacja innych obietnic takich jak np. podwyższenie kwoty zasiłku pogrzebowego. Tych wydatków w kolejnych latach będzie znacznie więcej – przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl Oskar Sobolewski, twórca Debaty Emerytalnej oraz ekspert HRK Payroll Consulting.

Dopytywany o ewentualne koszty takiej zmiany dr Wojewódka wskazuje, że nie posiada odpowiednich danych, aby to oszacować, "ale przewrotnie" wskazuje, że wydatki będą "o 20 proc. większe niż teraz".

Jeśli takie przepisy weszłyby w życie, to ZUS będzie dostawał większą dotację z budżetu państwa. Nie jest tajemnicą, że wpływy ZUS-u nie pokrywają jego wydatków. Jeśli nie będzie zmiany po stronie wpływów, a wydatki wzrosną, to dotacja musi być wyższa.

"W wielu przypadkach nie będzie się "opłacać" chodzić do pracy"

Nasi rozmówcy zgodnie wskazują, że takie zmiany mogą doprowadzić do zwiększenia liczby przypadków nadużywania zwolnień lekarskich.

– Zakładając szczytny cel, zasiłek jest rekompensatą utraconego dochodu. Z takiego rozwiązania na pewno ucieszyliby się pracownicy. Skoro tymi środkami miałby administrować ZUS, to dla pracodawców byłoby to neutralne, ale tylko przy założeniu, że pracownicy nie zgłaszaliby się po zasiłek z błahych powodów. W przeciwnym razie zatrudnieni będą destabilizowali sytuację pracodawcy – ocenia mec. Radzisław.

Dr Wojewódka wprost wskazuje, że "przede wszystkim będzie się bardziej opłacało chorować". – No bo przecież skoro mam pracować i dostać 100 proc. wynagrodzenia albo nie pracować i też dostać te same 100 proc., to co wybiorę? – pyta retorycznie.

Dr Kalata zwraca uwagę, że nie od dziś wiadomo, że pracownik, który dostanie wypowiedzenie od razu "idzie" na zwolnienie lekarskie. Co więcej, "jeśli takie zwolnienie jest od psychiatry, który również może wystawić zwolnienie wstecz praktycznie ZUS, jak i pracodawca nie mają możliwości weryfikacji zasadności wystawienia takiego zwolnienia".

– Zasiłek chorobowy ma na celu rekompensowanie wynagrodzenia podczas niezdolności do pracy, a nie jego zastąpienie. W sytuacji, gdy zwiększymy procent zasiłku do 100 proc., pracownikom poniekąd w wielu przypadkach nie będzie się "opłacać" chodzić do pracy, bo za pracę i chorobę otrzymają takie same wynagrodzenie. Skala nieprawidłowości może się zatem zwiększyć – przyznaje radczyni prawna.

Zwiększyć kontrole? "ZUS nie dysponuje takimi siłami"

W związku z ryzykiem nadużywania zwolnień lekarskich pojawia się pytanie, czy po zmianach nie trzeba by było wzmożyć kontroli. – Na pewno byłaby większa pokusa, żeby przechodzić na zwolnienia. Już teraz system kontroli jest niezbyt efektywny i nie są sprawdzane zwłaszcza krótkie zwolnienia. W związku z tym taka zmiana musiałaby być połączona z systemową reformą kontroli zwolnień lekarskich – wskazuje Sobolewski.

Od stycznia do września 2023 r. ZUS przeprowadził prawie 337 tys. kontroli zwolnień. W tym czasie obniżył i cofnął świadczenia chorobowe na łączną kwotę 129,377 mln zł.

Jednak zwiększenie kontroli w praktyce może być po prostu niewykonalne. – Obecnie ZUS kontroluje tylko małych płatników (takich, którzy zgłosili do ubezpieczenia chorobowego nie więcej niż 20 pracowników). ZUS nie dysponuje takimi siłami, aby przeprowadzać kontrole u wszystkich podmiotów – ocenia mec. Radzisław.

W jego opinii "przerzucenie tego zadania na ZUS to rozwiązanie nie do końca skuteczne". Jak wskazuje, każdy pracownik ma dziesiątki powodów na usprawiedliwienie, dlaczego podczas kontroli nie było go w domu, począwszy do najprostszego, że "w domu był, ale spał i nie słyszał pukania do drzwi".

– Nawet jeśli więksi pracodawcy (którzy zgłaszają do ubezpieczenia chorobowego co najmniej 21 pracowników) zachowaliby uprawnienia kontrolne, to powstaje pytanie, z jakich powodów i w jakim celu taką kontrolę mieliby przeprowadzać. Dla nich to jest koszt, a same kontrole nie przynoszą spektakularnych korzyści i często odbywają się tylko po to, aby wywołać efekt mrożący – podkreśla.

Warto jednak pamiętać, że wskaźniki absencji różnią się w zależności od wielkości firmy. I to wielkość firmy również determinuje, jakie skutki przynosi liczba nieobecnych pracowników.

– W małych firmach pracownicy, którzy chorowali, często zagryzali zęby, bo wiedzieli, że ich nieobecność będzie źle widziana. Zdawali sobie sprawę, że to destabilizuje firmę. Niewykluczone, że po zmianach ci sami pracownicy uznają, że choroba już przynajmniej nie będzie obciążeniem dla pracodawcy. W związku z tym spodziewam się, że wypłacano by więcej tych świadczeń niż do tej pory wynagrodzeń za czas choroby – prognozuje mecenas.

Państwo nie powinno promować "przebywania na zasiłku"

Prawnicy wskazują, że tak poważna reforma musi być poprzedzona solidną analizą konsekwencji. W przeciwnym razie wyrządzi więcej szkody niż pożytku.

– Moim zdaniem można dyskutować pod kątem zmiany wynagrodzenia za czas choroby czy skrócenia okresu, za które to wynagrodzenie jest wypłacane. Natomiast to nie jest tak, że wyciągamy jedną cegiełkę i nic się nie dzieje – to rzutuje na inne aspekty np. rozliczeniowe – przekonuje mec. Radzisław.

Jako przykład podaje sytuację: pracodawca wypłaca wynagrodzenia 28. dnia miesiąca, a pracownik składa zwolnienie 15. dnia miesiąca. Pracodawca o tym wie, więc nie wypłaca mu wynagrodzenia. Jeśli jest dużym pracodawcą, to pracownik dostanie swoje świadczenie w terminie wypłaty (czyli 28. dnia miesiąca). Jeśli omawiane zmiany zostaną wprowadzone, to, zdaniem mec. Radzisława, ZUS mu tego w tym terminie nie wypłaci.

– Ta propozycja na pierwszy rzut oka wydaje się być wsparciem dla pracowników w trudnych chwilach. Bez odpowiednich zabezpieczeń, taka zmiana może prowadzić do niezamierzonych skutków, jak nierówne traktowanie ubezpieczonych, czy niestabilność funduszu ubezpieczenia chorobowego – zaznacza dr Kalata.

Poza tym przypomina, ze w przypadku wystąpienia zdarzeń objętych ubezpieczeniem np. choroby, "system ubezpieczeń społecznych zapewnia świadczenia pieniężne, które zapewnić wsparcie ubezpieczonym podczas niezdolności do pracy, a nie go zastępować". Państwo powinno promować zatrudnienie i pracę zawodową, a nie przebywanie na zasiłku – podsumowuje radczyni prawna.