Berlin, 15 kwietnia 2023 r. Stoję pod Bramą Brandenburską, gdzie poza tłumem turystów pojawił się również... dinozaur. Jak się okazało, to jeden z symboli manifestacji, która miała być wyrazem poparcia dla polityki energetycznej niemieckiego rządu.
Na dinozaurze widnieje napis: "Deutsche Atomkraft. Besiegt am 15. April 2023", czyli "Niemiecka energetyka jądrowa. Pokonana 15 kwietnia 2023". Jest też hasło: "Atomkraft? Nein, danke", czyli "Energia jądrowa? Nie, dziękuję". Dookoła ustawiono beczki symbolizujące odpady nuklearne.
Wystarczy przejść na drugą stronę Bramy Brandenburskiej, aby zobaczyć kontrmanifestację. "Atomkraft? Ja bitte", czyli "Energia atomowa? Tak, proszę" – głosi jeden z transparentów, który bezpośrednio nawiązywał do haseł z demonstracji po drugiej stronie. Na innym banerze widnieje napis: "Kernenergie ist grün", czyli "Energia jądrowa jest zielona".
Manifestacje zostały zorganizowane z powodu decyzji podjętej przez rząd w Berlinie. 15 kwietnia 2023 r. wyłączono trzy elektrownie jądrowe – Emsland (Dolna Saksonia), Isar II (Bawaria) i Neckarwestheim II (Badenia–Wirtembergia) o łącznej mocy 4 GW. To tyle samo co moc elektrowni Bełchatów. Tym samym po sześciu dekadach era energii atomowej w Niemczech dobiegła końca.
– Niemcy wygasiły trzy elektrownie po to, żeby nie zadawać sobie pytań, czy wygaszanie pozostałych również było błędem. To był błąd, ale Niemcy nie chcą wchodzić w tę dyskusję – wskazuje w rozmowie z INNPoland.pl Jakub Wiech, redaktor naczelny portalu Energetyka24.com.
Korzenie decyzji o odejściu od atomu sięgają jeszcze poprzedniego wieku. Po zwycięstwie w wyborach w 1998 r. SPD i Zieloni w umowie koalicyjnej postawili sobie za cel wycofanie się z energetyki jądrowej. W 2002 r., po długich negocjacjach, cel ten został zapisany w ustawie.
Po zmianie rządu w 2009 r. koalicja CDU/FDP pod wodzą kanclerz Angeli Merkel (CDU) przedłużyła okres eksploatacji pozostałych 17 elektrowni jądrowych z 8 do 14 lat. Zasadniczo jednak decyzja o wycofaniu się z energetyki jądrowej pozostała w mocy. Skąd w ogóle się wzięła?
– Do 24 lutego 2022 r. mogliśmy to tłumaczyć konstrukcją niemieckiej transformacji energetycznej, która polegała na imporcie surowców z Rosji poprzez Nord Stream i później też Nord Stream 2. Gaz odsprzedawali państwom sąsiednim. Po tym jak Rosjanie sami zerwali kontakty energetyczne z Niemcami, odcinając ich od dopływu gazu, powody się zmieniły – przyznaje ekspert.
– Niemcy chcieli być konsekwentni i tą konsekwencją chcieli zamaskować błąd, który popełnili, zamykając bardzo dużą flotę jądrową. Jeszcze w 2002 r. w Niemczech działały 22 GW mocy w energetyce jądrowej. To jest ogromny potencjał – gdybyśmy go przenieśli do Polski, to moglibyśmy wyłączyć wszystkie elektrownie węglowe. Niemcy wyzbyli się tego potencjału na własne życzenie, nikt ich do tego nie zmuszał – podkreśla.
Nie tylko obywatele są w tej sprawie podzieleni. Również wśród polityków panuje dwugłos w tej sprawie.
– W koalicji rządzącej jest pęknięcie dotyczące atomu. Liberalni politycy z FDP są za atomem, natomiast frakcja Zielonych jest zdecydowanie przeciwko. SPD stara się połączyć jednych i drugich, przychylając się do Zielonych i kontynuując politykę, którą kanclerz Olaf Scholz wykuwał jako członek rządu kanclerz Angeli Merkel – dodaje Wiech.
FDP argumentuje, że trwa kryzys energetyczny i Niemcy nie powinni rezygnować z atomu. Podobne stwierdzenia padają też w szeregach CDU. – Czujemy ten wielki kryzys energetyczny, potrzebujemy każdego strzępu energii – stwierdził premier Bawarii Markus Söder (CSU), cytowany przez "Süddeutsche Zeitung".
Z kolei Zieloni opowiadają się za rozwojem odnawialnych źródeł energii i podkreślają, że energia atomowa stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa i powoduje problemy ze składowaniem odpadów nuklearnych. – Wiatr i słońce zawsze dostajemy za darmo. Energia jądrowa jest droga zarówno przy produkcji, jak i po niej – przekonuje wiceprzewodnicząca Bundestagu Katrin Göring-Eckardt (Zieloni), cytowana przez "Tagesspiegel".
W ocenie partii rachunek za 60 lat energetyki jądrowej będzie spłacany nawet jeszcze dłużej. – Używaliśmy energii jądrowej w naszym kraju przez około trzy pokolenia i wyprodukowaliśmy odpady, które pozostaną niebezpieczne dla 30 000 pokoleń. Przekazujemy tę odpowiedzialność naszym wnukom, prawnukom i wielu kolejnym pokoleniom – zwraca uwagę minister środowiska Steffi Lemke (Zieloni), cytowana przez Radio Wuppertal.
W ocenie Wiecha rezygnacja z energii jądrowej to "duży błąd strategiczny" i widać już jego konsekwencje. – Pierwszej nocy po wyłączeniu elektrowni Niemcy musieli importować energię jądrową z Francji, a energię węglową z Polski – zaznacza.
Rezygnując z atomu, Niemcy skręcają więc w stronę węgla. Dla przykładu koncern RWE eksploatuje kopalnię odkrywkową Garzweiler II. Plan operacyjny na lata 2023-2025 zakłada poszerzenie obszaru odkrywki. Tymczasem ogólne założenie Niemiec to całkowite uniezależnienie się od węgla do 2038 r. – Uważam, że to jest niemożliwe albo będzie okupione większym uzależnieniem Niemiec od gazu – ocenia Wiech.
Plany Niemiec mocno koncentrują się na rozwoju elektrowni gazowych. W Bawarii powstają już pierwsze bloki, które miałyby zastąpić atom. Jednak stowarzyszenie Zukunft Gas wskazuje, że na razie brakuje zachęt inwestycyjnych do stawiania elektrowni gazowych.
– Koncern RWE wskazuje, że będzie potrzeba 25 GW mocy w technologii gazowej, żeby poradzić sobie bez atomu. Ale pojawia się pytanie, skąd Niemcy zamierzają wziąć ten gaz. 25 GW w gazie to 25 mld metrów sześciennych gazu rocznej konsumpcji. To więcej niż zużywa cała Polska – tłumaczy Jakub Wiech. Jednak na razie Niemcy nie zajmują się tym problemem.
Skręt w stronę węgla i niewystarczająco rozwinięta siatka elektrowni gazowych sugeruje, że decyzja o rezygnacji z atomu była podjęta zbyt szybko. – Najlepszy termin na wygaszenie elektrowni jądrowych jest wtedy, kiedy technicznie nie można przedłużyć możliwości ich funkcjonowania, czyli w tym momencie to około 90 lat. Wyłączenie mocy niemieckich jest stanowczo przedwczesne, bo te elektrownie spokojnie mogły działać jeszcze przez kilkadziesiąt lat – przekonuje nasz rozmówca.
W normalnych warunkach rezygnacja z 4 GW, które produkowano w wyłączonych elektrowniach, nie powinno to stwarzać ryzyka, że prądu zabraknie, bo niemiecki mix energetyczny jest naładowany źródłami odnawialnymi.
Jak podaje niemiecka telewizja WDR, w pierwszym kwartale 2023 r. energia jądrowa stanowiła 4,5 proc. produkcji energii elektrycznej netto w Niemczech. 51,5 proc. pochodziło z odnawialnych źródeł energii, a 44 proc. z paliw kopalnych.
Jednak obecnie mamy kryzys energetyczny i nieustanne ryzyko sabotaży ze strony Rosji, więc o "normalne" warunki dość trudno. Z ostatnich doniesień mediów skandynawskich wynika, że Rosjanie mapują infrastrukturę energetyczną na północy Europy. To właśnie z tamtejszych farm wiatrowych Niemcy importują energię, kiedy mogą zasilać się własnymi mocami.
– Jeżeli nałożyłyby się na siebie niekorzystne okoliczności np. brak wiatru i słońca, wysokie zapotrzebowanie na moc przez niską temperaturę i rosyjski sabotaż na interkonektorach energetycznych, to 4 GW wyłączonego atomu mogłyby się okazać kluczowe. W takiej krytycznej sytuacji Niemcy mogą mieć bardzo poważny problem. Nie można wykluczyć tego scenariusza, zważając na wszystkie okoliczności geopolityczne – przyznaje Wiech.
Poza kwestią ewentualnych blackoutów Niemcy są w swoim podejściu niekonsekwentne. – W niektórych miesiącach to źródła odnawialne odgrywały pierwsze skrzypce, jeśli będzie odpowiednie nasłonecznienie i dobre warunki wiatrowe. Z perspektywy funkcjonowania systemu w ciągu całego roku rezygnacja z atomu przełoży się na zwiększenie emisji. A to jest zupełnie sprzeczne z polityką klimatyczną Niemiec i Unii Europejskiej – przekonuje Wiech.
Niemcy są wyjątkowym przypadkiem – sąsiedzi podchodzą do kwestii atomu zupełnie inaczej. Francja rozważa wybudowanie 14 nowych elektrowni, a Polska ma w planach dwie elektrownie z trzema reaktorami w każdej z nich. Poza tym niektóre państwa były w stanie wycofać się z wcześniejszych deklaracji.
– Szwecja zrezygnowała z planów wygaszenia elektrowni jądrowych i chcą budować nowe jednostki. Belgia też zawiesiła te plany. Te przykłady powinny skłonić Niemcy do rewizji swojej polityki energetycznej – wskazuje specjalista.
Sobotnia demonstracja przeciwników odejścia od atomu zgromadziła znacznie więcej uczestników niż kontrmanifestacja z udziałem "dinozaura". Była przepełniona wystąpieniami i czuć było zarówno niepokój, jak i determinację do walki o przywrócenie energetyki jądrowej.
Bo też wcale nie jest przesądzone, że Niemcy jeszcze nie powrócą do atomu. Premier Bawarii wprost mówi o wskrzeszeniu elektrowni Iskar. Mimo oficjalnego wyłączenia trzech elektrowni dyskusja będzie toczyła się nadal, co widać było na ulicach Berlina.
Czytaj także: https://innpoland.pl/186439,elektrownia-jadrowa-w-polsce-jakub-wiech