Rachunki za prąd mogłyby być niższe o połowę. Rząd woli "marnować" potencjał – dlaczego?
- Rząd przygotował aktualizację Polityki Energetycznej Polski do 2040 r., z której wynika, że możemy zmarnować 40 proc. energii ze źródeł odnawialnych
- Bernard Swoczyna z Fundacji Instrat przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl, że system powinien być zaprojektowany dokładnie odwrotnie niż wskazują plany rządu
- Rozwój OZE mógłby obniżyć rachunki za prąd dla gospodarstw domowych i firm
- Inwestowanie w zieloną energię jest także niezbędne, aby zawalczyć o klimat
- Tomasz Wiśniewski z Pracowni Finansowej tłumaczy nam, że trzeba zatrzymać emisję CO2, bo inaczej dojdzie do "katastrofy, której ludzkość by nie wytrzymała"
Rachunki za prąd niższe o połowę
Ostatni rok udowodnił, że Polska węglem stoi. Kryzysowe wakacje zamieniły się w obrazki rodem z PRL, gdy kolejki chętnych ustawiały się przed kopalniami w obawie przed sezonem grzewczym. Jednak na razie nic nie wskazuje na to, że zapomnimy o wysokich rachunkach za prąd.
W czym tkwi problemem? W samym systemie energetycznym.
– Naturalna jest taka sytuacja, że w godzinach, w których mamy wiatr i słońce, elektrownie wiatrowe i słoneczne działają z pełną mocą. Z kolei elektrownie węglowe obniżają wówczas produkcję i są utrzymywane na niewielkim obciążeniu, żeby wpuścić zieloną energię. W takiej sytuacji w niektórych dniach rachunki za prąd mogłyby być o połowę niższe – przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl Bernard Swoczyna, główny ekspert programu badawczego Energia & Klimat w Fundacji Instrat .
Przypomnijmy, że obecnie gospodarstwa domowe mają zamrożoną cenę na poziomie sprzed dwóch lat (693 zł/1000 kWh), ale ekspert podkreśla, że jest ona "utrzymywana na sztucznym poziomie". Dodatkowo musimy uregulować opłatę na sieci, która stanowi część naszego rachunku za prąd.
– To nie pokrywa wszystkich kosztów, więc do rachunków za prąd gospodarstw domowych dokładają się m.in. spółki skarbu państwa, co uszczupla ich dywidendę do budżetu państwa. Gdybyśmy mieli bardziej zielony system, to mniej trzeba byłoby dopłacać do całego systemu energetycznego – tłumaczy Swoczyna.
– Nie tylko rodzina Kowalskich zyskałaby na większym rozwoju zielonych inwestycji. Z kolei odbiorcy, którzy nie mają sztywno ustalonej ceny, czyli duże firmy lub samorządy oraz małe i średnie przedsiębiorstwa (które mają cenę regulowaną, ale wyższą, bliższą cenie rynkowej) mogliby płacić rachunki niższe o kilkanaście procent – wylicza ekspert. Dla niektórych firm byłaby to ogromna ulga, która mogłaby przesądzić o opłacalności biznesu, a dylemat "zostać czy zamknąć" rozwiązałby się sam.
Rząd "obraził się" na OZE. Zmarnujemy potencjał
Rachunki mogłyby być niższe, gdybyśmy bardziej inwestowali w rozwój w odnawialne źródła energii (OZE). Tymczasem z najnowszej aktualizacji Polityki Energetycznej Polski do 2040 r. wynika, że rząd może zmarnować ten potencjał.
– Najnowsza wersja jest lepsza od poprzedniej. Zakłada, że tylko 8 proc. energii produkowanej w Polsce będzie pochodziło z węgla, a 15 proc. - z gazu. Gaz ma być przejściowym paliwem, dopóki nie przejdziemy w 100 proc. na OZE, a to jest możliwe wbrew głosom, że bez paliw kopalnych sobie nie poradzimy – podkreśla w rozmowie z INNPoland Tomasz Wiśniewski z Pracowni Finansowej, ekspert finansowania OZE.
I to właśnie fragmenty strategii dotyczące OZE budzą największe wątpliwości. Swoczyna wskazuje w swoim raporcie "Marnowanie potencjału", że aż 40 proc. energii z wiatru i słońca może zostać zmarnowane. A to podważy opłacalność tych inwestycji i naruszy interes odbiorców.
Ekspert zwraca uwagę, że aktualizacja PEP daje przyzwolenie na generowanie ogromnych strat, a wszystko przez błędne ułożenie systemu.
– Jeśli faktycznie za kilkanaście lat powstaną dwie elektrownie jądrowe i małe reaktory, a jednocześnie będziemy mieli sporo elektrowni wiatrowych i słonecznych, to w dniach z dobrą pogodą te instalacje będą ze sobą konkurować. Z ekonomicznego punktu widzenia logiczne byłoby, żeby elektrownia jądrowa zmniejszała wówczas produkcję prądu, a do sieci wpuszczana byłaby energia z wiatru i słońca. Natomiast w Polityce Energetycznej 2040 r. zostało to zaprojektowane dokładnie odwrotnie, a to tańsza, zielona energia powinna być wpuszczana do sieci w pierwszej kolejności – tłumaczy Swoczyna.
Dlaczego rząd nie chce taniej energii? Mógłby zaoszczędzić fortunę
Spójrzmy zatem na liczby. Obecnie w Polsce moc zainstalowana OZE wynosi około 23,8 GW i w ocenie Swoczyny jest to "całkiem sporo, ale mogłoby być więcej". Należy bowiem pamiętać, że OZE nie pracują cały czas.
Ekspert tłumaczy, że energię słoneczną mamy głównie późną wiosną i latem. Zimą jest jej niewiele – wtedy najczęściej pracują elektrownie wiatrowe. Moc z wiatraków w okresie wiosennym i letnim jest częściej dostępna w nocy, więc te źródła dość dobrze się uzupełniają, choć zdarzają się sytuacje, że nie pracują w ogóle lub pracują równocześnie.
Ile energii powinniśmy pozyskiwać z OZE, aby się opłacało? – W przygotowanym przez nas scenariuszu "ambitnej polityki klimatycznej" wychodzi nam prawie 70 GW z OZE w 2030 r. – ujawnia Swoczyna.
Za rozwojem OZE przemawiają przede wszystkim kwestie finansowe. – Jeśli chodzi o koszty wytworzenia, to energia ze źródeł OZE jest mniej więcej o połowę tańsza niż ta ze źródeł konwencjonalnych. Obecnie koszt wytworzenia energii w elektrowni węglowej czy gazowej to ok. 600 zł/MWh. Z kolei koszt w elektrowni wiatrowej czy słonecznej jest poniżej 300 zł/MWh. W perspektywie roku 2030 koszt energii ze źródeł odnawialnych może nawet spaść poniżej 200 zł/MWh – zaznacza ekspert.
Stawiając na OZE, państwo mogłoby zaoszczędzić astronomiczne kwoty. Wiśniewski wskazuje, że "1 GW wiatru na lądzie to 2 mld zł oszczędności na imporcie gazu rocznie". – Obecnie mamy 7 GW wiatru na lądzie. Do całkowitego przejścia na OZE i odejścia do emisji CO2 i innych szkodliwych substancji potrzebujemy 70 GW wiatru i 125 GW fotowoltaiki i 25 GW wiatru na morzu – wylicza.
Tania energia jest w zasadzie na wyciągnięcie ręki, więc pojawia się pytanie – dlaczego rząd po nią nie sięga?
– Mam wrażenie, że rząd chce sztucznie uzasadnić budowę elektrowni jądrowej. Elektrownie jądrowe i elektrownie wiatrowe czy słoneczne mają jeden punkt wspólny – wysoki koszt ich postawienia. Natomiast później, w przypadku elektrowni wiatrowych czy słonecznych, energia jest prawie za darmo – przyznaje Swoczyna.
Bez taniej energii czeka nas "kompletna katastrofa"
Na taniej energii skorzystają nie tylko nasze portfele, lecz także środowisko. To kluczowe w czasie, gdy Europa stanęła w ogniu, a klimatolodzy biją na alarm, że to dopiero przedsmak tego, co czeka nas w kolejnych latach. Nie powstrzymamy katastrofy klimatycznej bez zmiany systemu energetycznego.
Działania na rzecz rozwoju OZE mogą sprawić, że obrazków rodem z płonącej Grecji będzie mniej. – To proces długotrwały, bo my – jako ludzkość – wyrządziliśmy już dużo złego. Obniżenie inflacji nie powoduje spadku cen, tak samo obniżenie emisji nie spowoduje spadku średniej temperatury na Ziemi. Musimy obniżyć emisję CO2 do zera i aktywnie wyciągać CO2 z atmosfery. Tylko wtedy możemy liczyć, że temperatura zacznie spadać. Jeśli spalilibyśmy wszystkie paliwa kopalne, to w ciągu 200–300 lat temperatura wzrośnie średnio o 8 stopni Celsjusza. Jednak lądy ogrzewają się szybciej niż oceany, więc średnio byłoby to 14,5 stopni Celsjusza nad lądami. To byłaby kompletna katastrofa, której ludzkość by nie przetrwała, więc musimy zatrzymać emisję CO2 tak szybko, jak to możliwe – przekonuje Wiśniewski.
Polacy stawiają na fotowoltaikę, a rząd walczy z wiatrakami
Choć rząd nie jest zbyt chętny, aby przyspieszać transformację energetyczną, to Polacy widzą w tym oszczędności i coraz chętnie decydują się na montowanie fotowoltaiki w domach. Jesteśmy w czołówce krajów w kontekście instalacji prosumenckich - wyprzedzają nas tylko Niemcy i Hiszpanie. Podobnie z pompami ciepła – wskazuje Wiśniewski.
Obecnie mamy w Polsce 1,3 mln przydomowych instalacji. Jednak w ostatnim czasie tysiące Polaków otrzymało odmowy dotyczące przyłączenia fotowoltaiki do sieci. – Za zwiększeniem liczby mikroinstalacji w danych obszarach niekoniecznie szły prace dotyczące modernizacji sieci dystrybucyjnej – co skutkuje obecnie odmowami. Zwracam uwagę, iż operatorzy powołują się przede wszystkim na braki możliwości technicznych – przekazuje nam Monika Mirończuk, Dyrektor Działu Prawno–Analitycznego firmy Energy Solution.
Wiśniewski wskazuje, że regulacje mają kluczowe znaczenie dla dalszego rozwoju proekologicznych rozwiązań. – Jeżeli tylko przepisy nie będą ograniczały przejścia na OZE, to jesteśmy gotowi, żeby sami finansować instalacje, zarabiać na nich i jednocześnie chronić klimat – ocenia.
Tymczasem niedawno rząd poszedł na kolejną wojnę z wiatrakami i znowelizował zasady stawiania farm (słynną zasadę 10H). Jednocześnie włożył kij w mrowisko i podważył planowane inwestycje.
– Z punktu widzenia odbiorców prądu znacznie lepiej byłoby ustalić minimalną odległość wiatraków od zabudowań na poziomie 500 m, a nie 700 m, jak w ostatniej nowelizacji. Wiele projektów powstało z myślą o 500 m i mogłyby być od razu zrealizowane. A teraz projekty trzeba pisać od nowa, bo w miejscu, w którym przykładowo planowano postawienie sześciu turbin, teraz można postawić tylko dwie. To z kolei sprawia, że trzeba na nowo zaplanować ułożenie kabli, drogi dojazdowe, więc wszystko się rozsypało – ocenia Swoczyna.
Niemcy już teraz mają dwa razy więcej mocy z OZE
"Ambitny scenariusz energetyczny" zakładający moc zainstalowaną na poziomie 70 GW wcale nie jest wygórowany. Przykłady z innych państw dowodzą, że jest to wykonalne w dużo większym zakresie.
– Niemcy mają moc zainstalowaną na poziomie ponad 150 GW w instalacjach OZE. Samej fotowoltaiki mają prawie 74 GW, z czego większość została zainstalowana kilkanaście lat temu. Jak widać, u nich się da – kraj nie jest w całości pokryty ani wiatrakami, ani panelami słonecznymi – podkreśla Swoczyna.
Pojawia się jednak pytanie, co jeśli energii z OZE będziemy mieli za dużo? Rozwiązanie tego problemu ma już kraj na północy Europy.
– W Danii w niektórych dniach nawet 100 proc. prądu pochodzi z elektrowni wiatrowych. To jest stosunkowo mały kraj, dobrze połączony z Niemcami i Skandynawią, więc w godzinach wysokiej generacji z OZE eksportuje prąd. My również moglibyśmy mieć więcej połączeń i nadmiar prądu z OZE moglibyśmy eksportować do Ukrainy, na Zachód czy do Szwecji. Poza tym trzeba pomyśleć o elastycznych rozwiązaniach np. o magazynach prądu czy o wynagradzaniu przemysłu za to, że pobiera prąd wtedy, kiedy jest go dużo w sieci, a nie pobiera, gdy jest go mało – przekonuje ekspert.
Tak skonstruowana strategia PEP przekreśla nadzieje na zamianę Polski w kolejny "zielony" wzór do naśladowania. Jednak specjaliści są przekonani, że to właśnie inwestycje w OZE mogą przynieść nam ogromne korzyści.
– Pewnie nie będziemy drugim Dubajem, który w ciągu 50 lat stał się potęgą dzięki wydobyciu i sprzedaży ropy, ale dobrze by było, żebyśmy nie musieli kupować paliw i płacić państwom totalitarnym, które dzięki temu się wzmacniają i zbroją. Te pieniądze mogłyby zostać w Polsce i rozbujać gospodarkę. A do zrobienia jest wiele, bo, oprócz budowy i obsługi instalacji OZE, 90 proc. budynków wymaga odpowiedniego ocieplenia, bo na ten moment marnują energię i są tzw. wampirami energetycznymi – podkreśla Wiśniewski.
Prawica boi się wiatraków? Z nimi "da się żyć"
Jednak rozwój OZE starają się podważać niektórzy politycy. W lutym 2023 r. jedną z twarzy kampanii antywiatrakowej stał się poseł Suwerennej Polski Janusz Kowalski. Przestrzegał na Twitterze, że wiatraki "szkodzą zdrowiu ludzi" i "zabijają ptaki i nietoperze". Jednak w najnowszym opracowaniu Polskiej Akademii Nauk (PAN) na ten temat brakuje potwierdzenia tych tez.
A przykładów, jak OZE są wykorzystywane do politycznych gierek i straszenia Polaków, jest znacznie więcej:
– Musimy bronić tego, co gwarantuje Polakom najtańszy prąd, a najtańszy prąd w Europie jest tam, gdzie jest prąd z węgla, a nie prąd z wiatraków. To są fakty niezbite, obiektywne, niekwestionowane – przyznał Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości i lider Solidarnej Polski, podczas konferencji prasowej w połowie lipca br.
– One hałasują i zatruwają ludziom życie. To jednak trudne do udowodnienia, bo już przy wietrze 5 m/s pomiar hałasu jest praktycznie niemożliwy. [...] W blokowaniu budowy nowych farm jestem ekspertem. Pomagam ludziom, którzy bronią się przed inwestorami. Odwiedziłam już 300 miejscowości w całej Polsce – przekonywała w 2013 r. w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" Anna Zalewska, europosłanka i była minister edukacji, która od lat sprzeciwia się energetyce wiatrowej.
Jednak najgłośniejszych echem odbiły się jej słowa z 2014 r. – Nie chcę, aby któregoś dnia śmigło wielkości autobusu spadło mi na głowę – wyznała Zalewska w 2014 r.
– Nie rozumiem, skąd biorą się obawy w kontekście elektrowni wiatrowych w Polsce. W Niemczech, czyli w kraju o podobnej powierzchni, jest ich kilkukrotnie więcej. Każdy może pojechać i zobaczyć, że Niemcy od lat żyją z tymi wiatrakami – kontruje Swoczyna.
Co dalej z zamrożeniem cen? Rząd proponuje wyższe limity
Aktualizacja PEP to scenariusz nieoficjalny i przed wyborami parlamentarnymi raczej nie doczekamy się jego przyjęcia. Niepewne jest także, ile Polacy zapłacą za prąd w przyszłym roku, jednak wszystko wskazuje na to, że ceny znowu zostaną zamrożone. A to wszystko w czasie, gdy hurtowe ceny prądu w Polsce są najwyższe w Europie, a eksperci uważają, że to wynik właśnie zabetonowania rynku energii.
Jak już informowaliśmy w INNPoland.pl, z projektu ustawy wynika, że gwarancję stałej ceny będą miały gospodarstwa domowe, które zużyją nie więcej niż 3000 kWh (obecnie 2000 kWh). W przypadku osób z niepełnosprawnością nowy limit to 3600 kWh (wcześniej 2600 kWh), a dla rolników i dla rodzin z Kartą Dużej Rodziny - 4000 kWh (wcześniej 3000 kWh). Są i tacy, którzy na nowe limity się nie załapią. Na przegranej pozycji są wspólnoty i spółdzielnie mieszkaniowe, które wcześniej kupiły prąd z gwarancją stałej ceny.