Drugi Balcerowicz "w masce radykała" będzie rządził Argentyną. Tak chce uzdrowić upadający kraj
- Javier Milei zdobył 56 proc. głosów i będzie nowym prezydentem Argentyny
- Przejmuje władze w czasach trzycyfrowej inflacji i niedziałającego systemu usług publicznych
- Zdaniem komentatorów wygrana radykała to dowód na to, że obywatele mają dość banku centralnego, który nie broni waluty
- Jednym z pomysłów prezydenta–elekta na ratowanie kraju przed kolejnym bankructwem jest dolaryzacja, która w opinii ekonomistów "najprawdopodobniej się nie uda"
- Milei staje przed wyzwaniem, którego skala jest podobna do transformacji zapoczątkowanej przez plan Balcerowicza
Radykał Milei ma przywrócić wielką Argentynę
Anarchokapitalista Javier Milei zwyciężył w wyborach prezydenckich w Argentynie. W państwie, które od dziesięcioleci walczy z nawracającym kryzysem, nie może spłacić długów i po raz "nasty" balansuje na krawędzi bankructwa. Krok wstecz znad przepaści ma po raz pierwszy od lat zrobić przywódca nie z lewicy, a z prawicy.
Milei to polityk ekscentryczny, który w trakcie kampanii wyborczej paradował z piłą łańcuchową symbolizującą cięcia w gospodarce. Chciał wysadzić bank centralny w powietrze, a papieża Franciszka nazwał "imbecylem".
– Bardzo trudno go do kogokolwiek porównać, bo to jest pierwszy raz w historii filozofii politycznej, kiedy libertarianin – człowiek, który jako źródło problemów społecznych wskazuje państwo, staje na czele państwa – wskazuje w rozmowie z INNPoland.pl Mikołaj Pisarski, prezes zarządu Instytutu Edukacji Ekonomicznej im. Ludwiga von Misesa.
Publicyści już nazywają go "argentyńskim Trumpem", ale w ocenie Pisarskiego prezydentowi Argentyny znacznie bliżej do prof. Leszka Balcerowicza.
– Nie chodzi tu o poglądy, bo Milei jest dużo bardziej radykalny niż prof. Balcerowicz, a o skalę wyzwania. Tak jak prof. Balcerowicz wziął odpowiedzialność za wyprowadzenie polskiej gospodarki z socjalizmu i przeprowadzenie jej do kapitalizmu, tak teraz przed Milei jeszcze trudniejsze zadanie. Po 80 latach peronizmu w Argentynie ma przywrócić jeden z kiedyś najbogatszych krajów na świecie na ścieżkę wzrostu gospodarczego, a obywatelom dać gwarancję dostępu do podstawowych usług – wyjaśnia nasz rozmówca.
Trzycyfrowa inflacja i zapaść usług publicznych. Oto prawdziwa Argentyna
Piłka nożna, yerba mate i wołowina to pierwsze skojarzenia, gdy myślimy o Argentynie, ale mieszkając na drugim końcu świata, umyka nam fakt, że to państwo ledwo funkcjonuje. – Argentyna to kraj na skraju upadku, jest w dramatycznej sytuacji – podkreśla Pisarski.
– W Argentynie usługi publiczne de facto nie istnieją. Mamy zapaść publicznego systemu ochrony zdrowia, w szpitalach brakuje nawet gazy i antybiotyków. To także zapaść systemu oświaty – obecnie zaledwie 10 proc. uczniów w Argentynie kończy szkołę w terminie. To są wskaźniki, jak w krajach Trzeciego Świata albo i gorzej – przekonuje.
I tu wchodzi cały na biało wykształcony, choć kontrowersyjny Milei, którego do podjęcia studiów ekonomicznych skłoniła szalejąca w 1989 r. hiperinflacja. Jak na ironię, będzie mógł przełożyć teorię na praktykę, bo inflacja sięgająca 142,7 proc. rdr. to jeden z problemów, który obecnie trapi Argentyńczyków. Ostatni raz jednocyfrowy wzrost cen wiedzieli w 2005 r.
– Inflacja to grzech pierworodny banku centralnego Argentyny od lat 40. XX wieku. Ten kraj jest w permanentnej spirali nadmiernych wydatków rządowych finansowanych przez bank centralny, których rezultatem jest powracająca inflacja i kolejne bankructwa – tłumaczy prezes zarządu instytutu.
Obywatele mają już dość tych samych problemów i braku nadziei na lepsze perspektywy, czemu dali wyraz przy urnach wyborczych. – Wybór Milei to akt desperacji wyborców. Bank centralny zawiódł i nie wywiązał się ze swojego zobowiązania – nie stał na straży wartości peso. Doprowadził do tego, że peso, które kiedyś było wymieniane na dolary w stosunku 1:1, teraz jest wymieniane w stosunku 1:800–900 na kursie rynkowym. Kurs bankowy jest zafałszowany i jest trzy raz niższy, co pokazuje, że rząd i bank centralny oszukiwali obywateli. Właśnie dlatego postulat likwidacji banku centralnego i dolaryzacji jest w ogóle możliwy – wskazuje Pisarski.
Na sztandarach wyborczych Milei powiewało wiele zapowiedzi reform gospodarczych. Proponuje nowe otwarcie poprzez ograniczenie roli państwa i prywatyzację przedsiębiorstw państwowych, które przynoszą straty (np. koncernu paliwowego YPF). Oszczędności zamierza szukać w ograniczaniu biurokracji i zmniejszaniu wydatków budżetowych.
– Milei, w masce radykała, ma dość umiarkowany plan ograniczenia wydatków publicznych, patrząc na skalę problemu. W pierwszym budżecie planowana redukcja wydatków to 15 proc. PKB, chce także zlikwidować 90 proc. drobnych podatków, podobnych do naszej opłaty cukrowej. Ograniczenie deficytu sprawi, że łatwiej będzie mógł negocjować spłatę długu i linię kredytową, aby spłacać zobowiązania – zaznacza Pisarski.
A problem jest ogromny, bo Argentyna ma do spłacenia w Międzynarodowym Funduszu Walutowym (MFW) zadłużenie sięgające 44,5 mld dolarów. Miała ogłosić bankructwo jeszcze przed wyborami, ale przeciągnięto tę sytuację.
– Jest wysoce prawdopodobne, że Milei zacznie swoje rządy od konieczności zmierzenia się z bankructwem państwa i utratą zdolności do realizacji zobowiązań – ocenia ekspert.
Co to jest dolaryzacja? Marne szanse na pozbycie się słabego peso
Zdaniem Milei remedium na chroniczne problemy Argentyny ma być dolaryzacja. Termin, który dla Europejczyków może brzmieć nieco egzotycznie, już sprawdził się w kilku państwach Ameryki Południowej.
Ekwador i Salwador zrezygnowały ze swojej waluty na rzecz "zielonego", bo nie były w stanie prowadzić zdrowej polityki monetarnej i emitować stabilnego pieniądza. Po 20 latach od momentu likwidacji ekwadorskiego sucre obywatele tego państwa nie martwią się już wzrostem cen. Argentyńczycy chcieliby dołączyć do tego grona, skoro i tak na co dzień prym wiedzie nie peso, a "błękitny dolar" rozprowadzany na czarnym rynku.
– Choć kurs USD/ARS w tym roku wzrósł o 100 proc. i przekroczył ostatnio 350, to należy pamiętać, że wartość oficjalnego kursu peso nie odzwierciedla faktycznej wartości waluty. Jest ona sztucznie zawyżana, m.in. poprzez drakońskie ograniczenia przepływów kapitału. Po przekazaniu władzy 10 grudnia należy spodziewać się zatem gigantycznego spadku kursu ARS i jego zrównania się wartością z czarnorynkową walutą tzw. "błękitnym dolarem". Wymusza to dążenie do dolaryzacji gospodarki przy nader skromnych rezerwach walutowych – komentuje dla INNPoland.pl Bartosz Sawicki, analityk Cinkciarz.pl.
Pisarski tłumaczy, że dolaryzacja będzie oznaczała zastępienie banku centralnego dolarem i powiązaniem z Fedem. – Nie jest on (Fed) idealny, ale będzie dla Argentyny nieporównywalnie lepszy od jej własnego banku centralnego – ocenia.
Jednak jak wskazują analitycy z Departamentu Analiz Makroekonomicznych w Banku Pekao w najnowszym "Biuletynie dziennym", dolaryzacja to ani łatwy, ani tani proces.
"Skoro chcemy porzucić własną walutę to najprawdopodobniej dlatego, że zniszczyliśmy ją poprzez nadmierne finansowanie wydatków państwa przez pożyczki z banku centralnego, czyli "dodruk" pieniądza. Przechodząc na dolara nie będziemy już mogli tego robić, więc musimy zrównoważyć finanse publiczne: zmniejszyć wydatki, zwiększyć podatki" – tłumaczą ekonomiści.
Żeby dolaryzacja miała sens, to konieczna jest poprawa konkurencyjności gospodarki (co oznacza obniżenie płac) i znalezienie zagranicznych rynków zbytu. Następny krok to ustalenie kursu wymiany lokalnej waluty na dolara. Analitcy Banku Pekao tłumaczą, że musi być taki, aby rezerw walutowych starczyło z nawiązką na wymianę wszystkich lokalnych banknotów w obiegu.
Ostatni etap to przyjmowanie w dolarach podatków, a także wypłacanie w tej walucie wynagrodzeń urzędnikom państwowym, emerytur itp. Jednak w ocenie ekonomistów dolaryzacja "najprawdopodobniej nie uda się" Argentynie.
– Walka z przekraczającą 140 proc. inflacją poprzez dolaryzację gospodarki była ważnym elementem programu Milei. Postulaty te szły w parze z obarczaniem odpowiedzialnością za opłakaną sytuację makroekonomiczną i brak stabilności finansowej banku centralnego. W powyborczym wystąpieniu ponownie zadeklarował on, że nie ma miejsca na stopniowe działanie, ale nie przedstawił żadnych szczegółów swojego programu gospodarczego. Pełna dolaryzacja przy rezerwach netto argentyńskiego banku centralnego wynoszących –100 miliardów USD nie jest możliwa. Jej skalę będzie ograniczać także opór w parlamencie. Z tego względu trudno wyrokować o skuteczności mgliście zarysowanych rozwiązań – wskazuje Sawicki.
Na razie Argentyńczycy muszą dalej bazować na czarnorynkowej walucie, bo rząd wdrożył wiele narzędzi kontroli przepływów kapitału.
– Zniesienie obostrzeń i dewaluacja ARS poprzedzająca potencjalną dolaryzację osłabią sens jego istnienia, ale nie nastąpią z dnia na dzień. Po całych dekadach kryzysu należy uwzględniać absolutny brak zaufania społecznego do krajowej waluty i instytucjonalnego szkieletu rynków finansowych – podkreśla Sawicki.
Wielka transformacja to "trudne czasy" dla Argentyńczyków
Argentyńczycy mają pretensje nie tylko do banku centralnego. Zarzuty kierują także w stronę peronistów, czyli przedstawicieli rządów lewicowych, którzy przejęli władzę w latach 40. XX wieku. Inspirowani faszstowskimi Włochami Benito Mussoliniego rozpoczęli nacjonalizację i ograniczyli import dóbr z zagranicy.
– Nadmierne wydatki rządowe nie trafiały do zwykłych ludzi. Były finansowane przez bank centralny i trafiały nie do obywateli, a do kolejnych osób związanych z reżimami peronistowskimi. Argentyna zbudowała swoje bogactwo na handlu międzynarodowym, a rządy peronistów prowadziły politykę silnie protekcjonistyczną, aby chronić miejsca pracy w kraju kosztem zubożenia obywateli – wyjaśnia Pisarski, dopytywany o największe grzechy peronistów.
Właśnie dlatego Milei zapowiedział, że jednostronnie otworzy wymianę handlową. Ekspert tłumaczy, ze oznacza to "zniesienie ceł i barier handlowych na wzór Chile, gdzie zakończyło się to spektakularnym sukcesem, choć trwało od lat 70. XX wieku". – Milei jest oczywiście radykałem, ale reformy ma dobrze przemyślane i co ważne, mają mieć one charakter stopniowy – kwituje prezes zarządu instytutu.
Komentatorzy zarzucają Milei, że jego pomysły są szalone, ale każdy, kto stoi u progu wielkiej zmiany musi ważyć zyski i ich cenę. Przykładów nie trzeba szukać daleko, bo przecież nasz plan Balcerowicza był (i czasami nadal jest) krytykowany za spowodowanie wzrostu bezrobocia.
Plan Milei z pewnością będzie dotkliwy dla Argentyńczyków, ale w tym kontekście Pisarski zwraca uwagę, że "przez wadliwą politykę rządów peronistycznych i banku centralnego, Argentyńczycy płacą koszt społeczny już teraz". Obecnie aż 40 proc. z nich żyje poniżej granicy ubóstwa. Zdesperowani obywatele oddali swój los w ręce radykała, bo trudno wyobrazić sobie, aby było jeszcze gorzej.